Ktoś kiedyś powiedział,
że warto próbować, ryzykować, walczyć o swoje marzenia, bo bez nich stajemy się
przezroczyści. Odnosi się to do wszystkiego, do każdej dziedziny jaką się
zajmujemy. Ale mam wrażenie, że artyści mają inaczej, trudniej. Bo to, co robią
może być nazwane sztuką lub nie. I choć nie powinniśmy ujmować tego pojęcia w
żadnych granicach to często to robimy, krytykując i nie podejmując próby
zrozumienia. Zarówno szaleni geniusze i sumienne osoby zdolne – postaci
artystów i ich dzieła – poruszały naszą wyobraźnię od zawsze. Jedna z nich ma
niebywałą wrażliwość. Pokuszę się o stwierdzenie, że to właśnie Ona jest tą
najwrażliwszą. Zwykłe sytuacje zamienia w niezwykłe. Śniadanie czy spacer z
taką osobą mogą stać się magicznymi podróżami, z których nie chce się
rezygnować. Najbardziej lubi spędzać czas na swojej twórczej pasji. Wtedy nie
liczy godzin, czas płynie swoją drogą, niezauważalną dla Niej. Zapomina o
codzienności. Pasja daje jej możliwość rozładowania drzemiących emocji. Jest to
sposób na odreagowanie, ucieczkę od zmartwień. Chwila relaksu i wyciszenia.
Czas, kiedy naprawdę jest sobą. Brakuje jej jednak czasami pewności siebie oraz
asertywności. Ale nie zawsze. To kobieta, która w swojej twórczości jest
zdecydowana i odporna na krytykę, która Ją spotyka. Taka Ona jest. Jolanta
Michałowska – Kędziora. Zatem poznajcie Ją bliżej.
Jej rodzice nie mają
wykształcenia wyższego i nie znają świata artystycznego. Mimo że nie mieli dużo
pieniędzy nigdy nie żałowali jej na zeszyty, kredki, długopisy. Te najprostsze
rzeczy, ale wówczas najbardziej pożądane. W tamtym okresie artykuły papiernicze
były trudno dostępne. Na pierwszą komunię otrzymała w prezencie dużego formatu
zeszyty, pisaki, cienkopisy.. To był raj – wyznała. Nie do końca wiedziała jak
ten brulion potraktować, ponieważ miał on dla niej ogromną wartość. Był księgą,
w której mogła coś pięknego narysować. Pamięta jak wówczas trzęsły jej się
ręce. Odkąd pamięta rodzice zawsze wspierali ją, nie wie na ile świadomie, ale
zawsze była ich dumą w rodzinie. Tata chwalił się córką, która maluje piękne
obrazy, nierzadko pokazując zdjęcia prac. Miała wsparcie ze strony rodziny, ale
nie odczuwała go ze strony otoczenia. W odpowiednim momencie na jej drodze
pojawił się Jacek – jej mąż. Wiem, że przeznaczenie istnieje i los każdego
człowieka jest już zapisany. Chociaż próbujemy się przed nim bronić to
wszystko, co nas spotyka jest częścią większego planu. I ona tego doświadczyła.
Spotkali się trzy razy przypadkiem zanim zaczęli iść wspólnie przez życie. Ona
wiedziała, że to mężczyzna, z którym warto spędzić resztę życia, bo od początku
kibicował jej samorozwojowi. Czy u boku kobiety może stać ktoś lepszy niż dodający
skrzydeł mężczyzna ? Wiedziała, że z nim będzie robić rzeczy, które jej się
podobają, ale których sama nigdy by nie zrobiła. W dobrym związku uczucia i
uwaga nie powinny być wyszarpywane, emocje napięte, a szczęście organizowane. W
dobrym związku takim jak ich. Zawsze powtarzał jej, że gdyby on miał takie
zdolności to już dawno siedziałby na uczelni. Ona nie była przekonaną,
tłumacząc, że nie ma żadnego przygotowania, żadnego kursu z rysunku. Była
pewną, że się nie dostanie. Tym bardziej, że wiedziała jak ASP we Wrocławiu
jest oblężone. Finalnie uległa sile perswazji swojego męża i pojechała na egzamin,
który z powodzeniem zdała. Dostała się na studia dzienne, ale po trzech latach
kończyła je zaocznie. Studia artystyczne były bardzo kosztowne, dlatego musiała
pójść do pracy. Nie kryła, że ostatni okres nauki funkcjonowała tylko w taki
sposób, że studiowała, pracowała, studiowała, pracowała. Na trzy zmiany w
jednej z fabryk w Lesznie. Siła jest kobietą i dopięła swego. Wyznała, że drugi
raz zrobiłaby to samo. Tym bardziej, że teraz byłoby zdecydowanie łatwiej, bo
są inne możliwości. W tamtym okresie nie miała nawet telefonu komórkowego, więc
żeby zadzwonić trzeba było pójść do dziekanatu.. – opowiadała. Wyznała, że
studia nie były czasem łatwym, ale mimo to najpiękniejszym i najbardziej
twórczym. Wspaniale było dla niej móc obcować z ludźmi z innego świata, z innym
myśleniem, podejściem do życia. Nie kryła, że początkowo krępowała się
powiedzieć skąd pochodzi. Mówiła, że z Leszna, a niekoniecznie z tak małej
miejscowości. Gdy zdradziła, że mieszka na wsi, ku jej zaskoczeniu, wszyscy
byli zachwyceni jej możliwościami między innymi pięknymi plenerami,
krajobrazami. Mimo że na studiach miała kompleks pochodzenia to dzisiaj wie, że
zupełnie niepotrzebnie. Przekonała się, że w mieście nie do końca będąc ze wsi
jest się postrzeganym źle. Nie jest gorsza, nie wie mniej. Zrozumiała, że to
miejsce, z którego się pochodzi ma dodatkową wartość. Tym bardziej, że ma
świadomość, że w mieście się mieszka, a na wsi żyje. Podobało jej się, że w
szkole artystycznej ludzie ze sobą tak bardzo nie konkurują. Większość studentów
często nie miała środków na zakup materiałów do pracy. Wtedy chodzili do
hurtowni po stare, duże kartony, które gruntowali na biało, i na których
malowali. Użyczali sobie farb czy pędzli. Panowała przyjazna atmosfera.
Pracowali w małych grupach, ponieważ na jedną pracownię przypadało dziesięć
osób, więc zżyli się jak jedna wielka rodzina. Zdradziła, że najwięcej radości
zawsze sprawia jej proces twórczy. Mając jakiś zamysł w głowie nigdy nie wie co
finalnie powstanie, bo proces nakładania farb jest też nieoczywisty.
Zaciekawiona zapytałam, czy może coś nie wyjść. Otóż tak i to zależy od
nastroju, w jakim się jest. Bo niekiedy próbujesz coś namalować, ale niczego
nie widać.. – opowiadała. Jesteś zły, wściekły i są tacy ludzie, którzy rzucają
płótnem, farbami.. ona tak nie robi. Odkłada, mówiąc: wrócę do ciebie później.
Wraca za kilka dni i okazuje się, że wystarczy kilka poprawek. Przyznała
szczerze, że bardzo nie lubi robić prac na zamówienie chociaż ludzie od niej
tego oczekują. Dlaczego nie lubi ? Bo każdy oczekuje, by wyglądać jak na
zdjęciu, a ona chciałaby uruchomić inwencję twórczą. Nie jest to dla niej
zrozumiałe. Uważa, że od tego jest fotografia. Dzisiaj odmawia takich prac, bo
wie, że chce tworzyć coś od siebie, a nie na zamówienie. Zdarza się jednak, że
decyduje się na realizację, żeby sprawić komuś przyjemność, bo wie, że spełnia
czyjeś marzenie. Robię to bardziej dla ludzi niż dla pieniędzy. Myślę, że
bardzo mało życzę sobie za to, co robię, bo często nie pokrywa się to z czasem,
który muszę poświęcić, nie licząc materiału – wyznała. Jeśli wybierasz jakiś
zawód i myślisz o pieniądzach to nigdy nie będziesz spełniona i szczęśliwa w
tym, co robisz – dodała. Nadszedł czas, że zaczęła dostawać dużo zapytań
odnośnie nauki rysunku i tego, czy nie chciałaby nauczać. Zgadzała się i uczyła
w domu. Z czasem zainteresowanych było coraz więcej i razem z mężem stworzyli w
Gostyniu pracownię JOMIKE. Skąd pomysł na nazwę ? To bardzo proste, a nikt się
nie domyślała – odpowiedziała. Pierwsze dwie litery od imienia i nazwiska. Przyznała,
że ludzie byli zszokowani ilością wiedzy, którą przekazywała na jednej lekcji. Zazwyczaj
dziecko, które przychodzi na rysunek otrzymuje minimum, żeby nauka trwała jak
najdłużej. Jej zależało, żeby dzieci uczyły się bardzo szybko, dostawały się do
szkół artystycznych czy liceum i spełniały swoje marzenia. Ogromną satysfakcją
była dla niej, kiedy dwie dziewczyny dostały się do liceum i usłyszały: widać,
że uczyłyście się u jednego profesora, bo obie jesteście tak dobrze
przygotowane. Gdy się o tym dowiedziała: nic więcej mi nie trzeba – wyznała. Zapytana
o to, czego życzyłaby sobie w kontekście swojej pasji i czy ma jakieś związane
z nią cele z datą realizacji odpowiedziała, że daty nie ma wyznaczonej, bo nie
lubi do końca planować rzeczy. Lubi żyć dniem codziennym i chciałaby malować
tak w spokoju. Po prostu. Kariery nie chciałaby robić, bo wydaje jej się, że
gdyby udało jej się zaistnieć w wielkim świecie to by ją zniszczył i nie byłaby
sobą. Chciałaby żeby jej obrazy sprawiały radość. By niekoniecznie je
zamawiano, ale żeby ktoś spojrzał i powiedział: ja bym to chciał mieć. Był
moment w jej życiu, kiedy zajmowała się malarstwem w pokojach dziecięcych.
Cieszyło ją to, ale wystarczyła jedna osoba i bardzo się zraziła. Przyjęła
zlecenie wykonania nad kanapą pięknego drzewa – magnolii – relacjonowała.
Wszystko zostało uzgodnione. Wieczorem otrzymała telefon z zapytaniem, czy
mogłaby przyjechać rano przed pracą, ponieważ mąż klientki chciałby zobaczyć
projekt. Odpowiedziała wówczas, że postara się. Pojechała, mąż zobaczył,
zaakceptował. Tego samego dnia wieczorem kolejny telefon, czy mogłaby
przyjechać raz jeszcze i najlepiej w tamtej chwili, bo jeszcze jedna osoba
chciałaby zobaczyć projekt – osoba, która zajmuje się sztuką, więc przy okazji sprawdzi
czy projekt jest adekwatny do ustalonej ceny. W tamtym momencie przeprosiła i
współpracę zakończyła. Kiedyś jej profesor powiedział, że nigdy nie wolno
licytować się z artystą o cenę. Jeżeli artysta swój obraz wycenia na tyle to
faktycznie musi być tyle wart. Zapytałam czy posiada obraz, który jest dla niej
szczególnie ważny albo powstał w ważnym dla niej momencie w życiu.
Odpowiedziała, że jest kilka takich obrazów, ale jeden szczególny, ponieważ
sprawił ogromną radość i dał wiarę. Zaprzyjaźniona nauczycielka jej syna ciężko
zachorowała. Ona wyznała, że coś ją natchnęło.. . Kiedyś namalowała anioła, siedzącego
przy stoliku nocnym na pół zasypiającego.. anioła, który jedno oko przymyka a
drugim wciąż patrzy i czuwa.. .
Przekazała dla niej ten obraz, mówiąc: nie wiem czy ta praca jej się spodoba,
ale niech wie, że nie jest sama w tej chorobie. Niedługo później usłyszała:
Jola, Ty wiesz co Ty narobiłaś ?! jak to zobaczyła to tak się uśmiechnęła.. i
popłakała, bo nie sądziła, że ktoś o niej myśli w taki sposób. Że jej choroba
jest dla kogoś ważna. Nie ma się co dziwić, nie jednego nie stać na wykonanie
telefonu z zapytaniem: jak się dziś czujesz, a co dopiero na tak piękny gest –
dodałam od siebie. Zastanawiałam się co czuje, wiedząc że jest częścią czyjejś
prywatności. Odpowiedziała: mam nadzieję, że mój duch jest obecny i dobrze
życzy. Ponadto nie jest dumna, ale szczęśliwa wewnętrznie, że może zrobić coś,
czego inni nie mogą i to daje ludziom radość. Bo nie każdy może wziąć płótno i
sobie namalować. Dla niej to takie oczywiste, łatwe, proste.., a dla innych to
coś szczególnego i to ją cieszy najbardziej. Czy ta piękna dusza ma jakąś
dewizę życiową ? Otóż tak. Brzmi ona: wierz w siebie i we własne możliwości. Te
słowa powtarza każdej osobie, zwłaszcza młodej.. że trzeba wierzyć, bo sama
przekonała się, że bariery są tylko w naszej głowie. Czy spełniła swoje marzenie
? Gdyby spełniła to już by jej nie było. Uważa, że marzenia zawsze trzeba mieć.
A czy jest spełniona ? Odpowiedziała, że jest szczęśliwa tu, gdzie jest i na
etapie, na którym jest. Mam fajne dzieci, mam cudownego męża – to jest sednem
szczęścia.. uzupełniła. Ktoś może rzec, że szczęściem jest sukces. Według niej
to wcale nie szczęście. Bo tak naprawdę ono jest wtedy, kiedy siadasz sobie
wieczorem sama w swoich czterech ścianach i zapalasz sobie świece, pomyślisz nad
swoim życiem, pytając samą siebie: czy jestem szczęśliwa ? i możesz
odpowiedzieć: no jestem. To cała Ona – Jolanta Michałowska – Kędziora.
Jej historia jest
dowodem na to, że często jedyną osobą, która stoi Ci na drodze jesteś Ty sam.
Życzę sobie i Wam przejąć stuprocentową odpowiedzialność za swoje szczęście.
Przestać wierzyć, że coś nas ogranicza. Można dalej szukać wymówek albo
wreszcie zacząć działać. Wybór należy do każdego z nas.
Dom to jest kawałek
ciebie, kawałek twojego życia, kawałek podróży… jestem wdzięczna za zaproszenie
i możliwość poznania kawałka Jej świata. Prawdą jest, że Anioła można spotkać
wszędzie. Nawet w Rydzynie.
Wiedzcie, że spełnił On
kiedyś i moje marzenie, malując dla mnie portret z ulubienicą. Nigdy nie
pomyślałabym, że w życiu poproszę o coś zupełnie innego.
J.
Komentarze
Prześlij komentarz