W książce Oddech, oczy, pamięć jest pewien
piękny fragment, który sprawia, że zaczynamy inaczej patrzeć na to, co musimy
znosić w życiu, na problemy, których chcielibyśmy się pozbyć, i na wszystko,
czego zazdrościmy innym. Autorka opisuje grupę ludzi w Gwinei, którzy dźwigają
niebo na głowach. W swojej lirycznej powieści o tragedii i traumie, z którą
musi się zmierzyć rodzina kobiet, opowiada historię ludzi, na tyle silnych, że
są w stanie znieść wszystko. Stwórca zaprojektował ich tak, żeby potrafili
udźwignąć więcej niż inni. Nie wiedzą, że zostali do tego powołani. Ale jeśli
spotyka Cię w życiu wiele trudności, to znaczy, że jesteś stworzony do tego,
żeby im podołać. Niektórzy z nas muszą znosić więcej niż inni. Bohaterka tej
historii została powołana, żeby dźwigać na swoich barkach część nieba. Nigdy
nie narzekała na los, który przypadł jej w udziale. Z pewnością więc
podpisałaby się pod zdaniem, że Bóg nigdy nie daje nam więcej, niż potrafimy
udźwignąć. Nawet jeśli dostaniemy do dźwigania część nieba, nie będzie to
ciężar. Będzie to dar.
Była dwudziestoczteroletnią dziewczyną, która zawsze
powtarzała sobie, że nigdy nie pozna swojego przyszłego męża na imprezie.
Wydawało jej się, że tacy szukają tylko dziewczyn do zaczepek. Wcześniej takich
spotykała, dlatego wychodziła z założenia, że wszyscy są tacy sami. Tym
bardziej miała zasadę, że nie podaje nowo poznanemu numeru telefonu do siebie.
Czyżby zasady były po to, żeby je łamać ? Jedno jest pewne. Otóż jak jednego
mężczyznę zobaczyła to zasady zmieniła. Pewnego wieczoru na imprezie w leszczyńskim
heaven pamięta jak dziewczyny mówiły: Kinia, spójrz – ten chłopak
patrzy na Ciebie. Ona odpowiedziała: weźcie przestańcie,
dajcie mi święty spokój. Jednak przyjaciółki nie odpuszczały: spójrz,
bo jest fajny. Podczas tej imprezy zawsze mijali się, ale był moment kiedy
spotkali się wzrokiem. Zdradziła, że do dnia dzisiejszego pamięta ten uśmiech i
jego wielkie oczy. Pomogły mu i ten wieczór był jego, bo zdobył jej telefon.
Nazajutrz umówili się na pierwszą randkę. Już z początkiem relacji potrafiła
nieźle go zaskoczyć, ponieważ z obawy wzięła ze sobą kuzynkę. Mimo to nie
zraził się. Co więcej, po dwóch tygodniach spotykania się Kuba oczekiwał zmiany
statusu na facebooku w związku. Ona zaznacza, że wówczas nawet nie zapytał ją,
czy zostaną parą. Cóż, dla niego było to oczywiste. Ponadto przyznał się, że
kolega go denerwował, ponieważ próbował z Kingą nawiązać kontakt, więc
pomyślał: spławię go.
Zawsze marzyła, by polecieć na wakacje do ciepłych krajów. W czerwcu się poznali i po trzech miesiącach znajomości na wrzesień wspólnie Egipt zaplanowali. Wakacje spędzili w ośmioosobowym składzie – z jej bratem, kuzynką i dwiema parami, z którymi zaprzyjaźnili się, poznając na miejscu na lotnisku. Po tygodniu beztroskiego czasu, pełnego euforii i ekstazy szaleństwa wrócili. Nigdy nie pomyślałaby, że wakacje jej życia okażą się walką o nie. Po powrocie każdy z uczestników wakacji przeszedł euforię jelitową, spowodowaną zmianą klimatu. Wspomina jak jeden z drugiego miał ubaw, a każdego z nich to dotknęło. Jednak częste wizyty w toalecie pomogły przystosować się do europejskiej flory. Każdemu minęło natomiast ją dopadło przeziębienie. Umówiła się na wizytę do lekarza, który zapisał jej antybiotyk, tłumacząc, że to całkiem normalne zachowanie organizmu po powrocie z tropików. Po pięciodniowym zażywaniu antybiotyku wróciła do niego ponownie. Z uwagi na fakt, że objawy nie zniknęły otrzymała antybiotyk siedmiodniowy oraz skierowanie na morfologię. Wówczas przeziębienie zniknęło, ale wyczuwalne zostały powiększone węzły chłonne. Morfologia była zła, dlatego podczas trzeciej wizyty u lekarza dostała skierowanie do szpitala. Pewnej nocy obudził ją ból biodra, potężny do tego stopnia, że Kuba zmuszony był pojechać do nocnej apteki po tabletki. Zawsze była osobą dość aktywną, dlatego podejrzewała, że nadwyrężyła je podczas bowlingu. Tabletki nie pomogły, po prostu ból sam przechodził. Z biegiem czasu zaczęła dostrzegać, że po kąpieli ból wraca. Każdy nadchodzący wieczór był strachem przed jego pojawieniem się. Z utęsknieniem oczekiwała przyjęcia na oddział, bo węzły chłonne nadal się powiększały, a ból biodra atakował. Wkrótce została przyjęta. Lekarze szukali podstaw przyczyny objawów, dlatego mając na uwadze jej egipskie wakacje wykonywano badania pod kątem chorób tropikalnych. Jednak nic nie wykazały. Brano pod uwagę również toksoplazmozę. Badania przeprowadzono w ciągu dnia poprzedzającego jej wyjście, ale cały czas trwały jeszcze konsultacje. Ostatecznie na wieczornym obchodzie dowiedziała się, że na potrzebę wykonania badania rano zostanie pobrany jej wycinek węzła chłonnego. Po tygodniu proszono o kontakt w celu zorientowania się co do wstępnego wyniku materiału. Telefonu nie wykonała, tylko osobiście na oddział pojechała. Lekarz dyżurujący przekazał, że w sekretariacie wyniku nadal nie ma, ale sprawdzi czy jest w systemie. Odszedł zostawiając ich na korytarzu, na którym odbyła się krótka wymiana zdań. Po chwili wrócił z informacją: tak, jest wynik wstępny. Ostateczny będzie około tygodnia. Ona odpowiedziała: tak, potwierdzono toksoplazmozę ? na co lekarz odpowiedział: to nie toksoplazmowa, tylko ziarnica złośliwa. Nie mając o niczym pojęcia zapytała: co to takiego ? Odpowiedział: będziemy leczyć chemią. Proszę udać się do sekretariatu w celu wyznaczenia terminu ponownego Pani przyjęcia. Będziemy pobierać szpik do badania. Przepraszam, spieszę się na obchód. On odszedł, a ona stojąc na korytarzu zamarła. Kuba siedział na krzesełku, słysząc całą rozmowę. Odwróciła się do niego, spojrzała tylko i w jednym momencie ich oczy zalały się łzami. Wiedziała, że płacz w samotności nie ma takiej mocy, jak płacz w obecności drugiej osoby. Płacz w miejscu publicznym świadczy o braku kontroli, ale ona wcale nie chciała ukrywać łez tylko zacząć się nimi naprawdę dzielić. Uważam, że trzeba być silnym, żeby płakać. A jeszcze silniejszym, żeby dać innym zobaczyć te łzy.
Był piątek, a w poniedziałek miała już ustalone
kolejne przyjęcie. Po odbiór wyniku urwała się z pracy, więc w drodze powrotnej
w Internecie szukała informacji. Doskonale wiedziała, że ma nowotwór, ale nie
wiedziała czego. Okazało się, że to tzw. Chłoniak Hodgkina, czyli nowotwór
układu odpornościowego, który ujawnia się do 25. roku życia albo po 50., co
skomentowała: fajnie, ale się załapałam. Do pracy weszła zalana łzami. Ciężko
jej było cokolwiek powiedzieć. Ostatecznie zasypana pytaniami ujawniła
diagnozę. Wówczas wszyscy starali się ją pocieszać. Czując w sobie złość nie do
opisania, nie chciała, by ktokolwiek ją przytulał.. czułe gesty sprawiały, że
irytacja w niej narastała. Wiedziała, że jest w pracy, dlatego miała przed sobą
perspektywę spędzenia tam jeszcze kilku godzin, ponieważ – jak wspomina – były
faktury do wystawienia. Przełożony widząc jej stan zaproponował, by poszła do
domu. Tego dnia Kuba też wziął wolne, ponieważ nie potrafił normalnie
funkcjonować. Wrócili do mieszkania i zaczęli wspólnie analizować chorobę,
czytając o niej dużo w Internecie. Jednak oboje doszli do wniosku, że w tej
sytuacji Internet nie jest dobrym źródłem informacji i jeszcze tego samego dnia
umówili się na wizytę prywatną. Traf, ponieważ lekarzem okazał się być ten sam
mężczyzna, który przedstawił jej na korytarzu diagnozę i pozostawił samą sobie.
Nie kryła rozżalenia. Być może po wspomnieniu faktu został poruszony, ponieważ
za wizytę nie pobrał opłaty. Wytłumaczył wówczas, że zostanie pobrany jej szpik
w celu określenia stopnia zaawansowania choroby. Występują cztery – im wyższy
stopień tym choroba bardziej zaawansowana. Niedługo później została przyjęta na
oddział. W dniu przyjęcia wczesnym rankiem pielęgniarka zabrała ją do pokoju
zabiegowego w celu pobrania szpiku kostnego. Nie wiedziała czego się
spodziewać. Poproszono ją, by położyła się na brzuchu i odsłoniła lewe biodro.
Podano jej dożylnie lek, mający na celu zwiotczenie mięśni. Wyznała, że była
świadoma, ale odczuwała tak silny ból, że nie mogła się poruszyć. Pod koniec
pobierania szpiku ból zaczął ustępować. Pamięta, że była bardzo zapłakana i
dopiero w momencie, kiedy poprosiła pielęgniarkę o chusteczkę – podeszła i
otarła jej łzy.. . Została przewieziona do szpitalnej sali. Wówczas weszła jej
mama, która zbladła, kiedy ją zobaczyła. Doznała szoku, ponieważ poprzedniego
dnia odwiedziła córkę, chodzącą o własnych siłach, a po dwunastu godzinach od odwiedzin
zastała leżącą w bezruchu w morzu łez. W momencie, kiedy opowiadała mamie o
bólu, jaki przeżyła, do sali weszła pielęgniarka. Mierząc jej cieśnienie
powiedziała: była pani bardzo dzielna, ona odpowiedziała: przecież
to tak bardzo bolało!!!. bo pan doktor za szybko zaczął. Znieczulenie
jeszcze nie zadziałało tak, jak powinno – wyznała. Wypowiedziane przez
pielęgniarkę słowa początkowo wprawiły ją w osłupienie, po czym rozpłakała się
jeszcze bardziej… . Po trzech dnia pobytu w szpitalu została wypisana do domu,
w którym oczekiwała na wynik z materiału szpiku kostnego. Samą siebie pytała –
i co dalej ? Wiedziała na pewno, że nie chce zostać w powiatowym szpitalu
onkologicznym ze względu na różne opinie. Obawiała się też trafić do szpitala
na poznańskie Garbary. Wtenczas pomogła jej koleżanka ze studiów, która
podpowiedziała, że w Poznaniu został otworzony nowy oddział onkologiczny na
ulicy Grunwaldzkiej, przynależny do szpitala klinicznego. Czy to szczęście czy
zbieg okoliczności ?
Odebrała wynik z powiatowego szpitala, gdzie stwierdzono, że w szpiku nie ma nowotworu. Odetchnęła z ulgą. Określono stopień choroby II Chłoniak Hodgkina. Standardowo zaczęła szukać w Internecie wstępnych informacji odnośnie dalszego leczenia. Zorientowała się, że zostanie zastosowana ewentualna radioterapia lub maksymalnie osiem wlewów chemii. Z wstępnie wyszukaną przez siebie wiedzą pojechała na konsultację do poznańskiego szpitala, w którym została skierowana na kolejną diagnostykę. Wyznała szczerze, że wówczas myślała, że otrzyma pierwszą chemię, jednak nie było to takie łatwe… . Zatrzymano ją na tamtejszym oddziale onkologii w celu uzupełnienia dokumentacji medycznej niezbędnej do leczenia. Tamtego dnia zapadła decyzja, że bez badania PET nie ma możliwości, by została podana chemia – otrzymała skierowanie. Wówczas wymagało ono rejestracji online i wyboru miasta, w którym badanie miało zostać wykonane. Brała pod uwagę Warszawę, Poznań i Wrocław. Los nie był łaskawy, ponieważ w Warszawie i we Wrocławiu najbliższe proponowane terminy były po nowym roku. Z kolei w Poznaniu nastąpiła awaria sprzętu. Był to okres przedświąteczny, więc tym bardziej urlopy lekarzy nie dawały jej nadziei na wykonanie badania jeszcze w bieżącym roku. Postanowiła, że jeśli do świąt nie uda jej się dostać do Poznania to wykona badanie prywatnie. Jego koszt wynosił od trzech do sześciu tysięcy jednak wiedziała, że cena nie gra roli, ponieważ od tego badania zależało podanie chemii. Kilka dni później otrzymała telefon z Poznania, że awaria została usunięta. Poinformowano ją, że 23 grudnia – wówczas 2014 roku – ma stawić się na badanie na NFZ. Wyznała, że był to najlepszy prezent pod choinkę. Po świętach otrzymała telefon, że wynik jest gotowy, więc Kuba po pracy pojechał go odebrać. Co istotne, wówczas nie zdawała sobie sprawy z wiarygodności tego badania w celu określenia zalążków przerzutów nowotworu w organizmie. Była przekonana, że badanie PET to formalność. Przecież określono chorobę na II stopień z IV. W jego drodze powrotnej telefonowała z zapytaniem, czy otworzył już kopertę, czy przeczytał wynik. Odpowiedział jej, że tak.. ale wyznał, że nie rozumie tego języka medycznego. Zaproponował, że przeczytają go razem. Gdy wrócił do domu, ona była w trakcie przygotowywania obiadu. Odezwał się do niej: usiądź i otwórz, ona odpowiedziała: zaraz, tylko umyję naczynia.. . Kuba nie chciał czekać i chwytając ją za rękę powiedział: chodź do pokoju i otwórz kopertę. Ulegając jego sile perswazji otworzyła ją. Zaczęła czytać, nie dowierzając i płacząc, bo w wyniku tym określono stopień choroby na IV. Nie chciała w to uwierzyć, ponieważ z diagnostyki szpitala powiatowego wyniknęło, że to II stopień bez zajęcia szpiku. Z badania PET natomiast, że to IV stopień z zajęciem szpiku w biodrze i pojedynczych kręgach kręgosłupa. To niemożliwe – powtarzała sobie rozzłoszczona i zapłakana, wtulając się w ukochane ramiona… . Niedługo później skontaktowała się z lekarzem, przekazując informację o wyniku i umówiła się na konsultację. Na miejscu została uświadomiona do jakiego stopnia choroba rozsiała się po organizmie. W jej przypadku w węzłach chłonnych, szyjnych, pod/nad obojczykowych, pachowych; guz w śródpiersiu; guz w płucach; szpik kostny biodra prawego i kręgi kręgosłupa… . Choroba została zaawansowana do IV stopnia. Wtedy zapytała jak będzie wyglądało leczenie.. . Usłyszała: chemioterapia, na pewno minimum dwanaście wlewów, ponowne badanie PET i konsultacja radiologiczna w razie potrzeby. Gdy chemioterapia nie pomoże wtedy cykle naświetlań… . Została poinformowana, że czekają ją jednodniowe pobyty na oddziale onkologii w celu dokonywania wlewów. Jej ostatnie pytanie do doktora brzmiało: czy wypadną mi włosy ? w odpowiedzi usłyszała, że możliwe. Trzeba się na to przygotować, choć mogą się tylko przerzedzić.., ale będą wypadać… . On z kolei zapytał ją: kiedy zaczynamy leczenie? Odpowiedź była oczywista – jak najszybciej.
Wyznała, że czas oczekiwania na trzydziestego grudnia
(2014 roku) był czasem na to, by sobie wszystko poukładać. Już zdążyła zobaczyć
wiele osób wyniszczonych przez raka. Pacjentów, którzy po latach walki i
cierpienia umierali.. . Z pewnością więc przeszło ją przez myśl: czy i mnie to
czeka ? Była świadomą powagi sytuacji, w której się znalazła dlatego nie
chciała zatrzymywać Kuby u swego boku. Zakomunikowała, że jeśli zdecyduje się
odejść, ona to rozumie.., argumentując, że nie ma prawa obarczać go swoją
chorobą. Wówczas on rozpłakał się i rzekł: nie zostawię Cię i wyjdziemy
z tego razem, bo Cię kocham. Od chwili gdy poznali diagnozę, Kuba
towarzyszył jej na każdym kroku. Bywały dni, kiedy żałowała, że nie potrafi o
niego zadbać, ale ledwo starczało jej sił na dbanie o siebie. Ciągle powtarzał
jej, że tak naprawdę nic się między nimi nie zmieniło. Dawali sobie radę, bo
oboje nie załamywali się równocześnie. Gdy ona była słaba, on wspierał ją swoją
siłą. A w tych rzadkich momentach, kiedy to jego dopadała chandra, potrafiła go
pocieszyć. Miłość jest, brakuje tylko zdrowia.. . Co by się stało, gdyby po
prostu zrezygnowała z chemioterapii ? W ten sposób odwróciłaby się od życia. To
nie dla niej. Wiedziała, że musi zrobić wszystko, co tylko możliwe, żeby
utrzymać przy życiu ciało, w którym mieszka jej dusza. Wiedziała, że Bóg
jeszcze z nią nie skończył. Ostatecznie nie potrafiła zagłuszyć tego cichego,
spokojnego szeptu, jakim On jest. Wciąż powtarzał jej: wybierz życie. Pod
koniec dnia przypominał już arię operową, śpiewaną crescendo. Więc tak zrobiła.
Wybrała życie. Mając dwadzieścia cztery lata, rozpoczęła walkę ze śmiercią o
życie, zdrowie, plany, marzenia.. o przyszłość, poddając się wszystkim
zalecanym chemioterapiom. Kuba pragnął, aby zamieszkali razem już. Mimo że
bardzo tego chciała to nie zgodziła się, bo wiedziała, że jako pani domu może
nie sprostać zadaniu. Obiecała, że zgodzi się jak pokona raka. Nie chciała go
zawieźć, bo była dziewczyną pewną, że chce go wziąć za męża, partnera życiowego
i chłopaka na całe życie. Chciała być dla niego najlepszą. Przyjaciółką i
największą fanką, a w potrzebie dodawać mu sił i zagrzewać go do walki.
Wiedziała, że do końca życia będzie go kochać dlatego to wspólne mieszkanie
mogło poczekać. Bo nawet jeśli cierpienie jest obowiązkowe, to oboje wiedzieli,
że nie muszą cierpieć samotnie. Podczas walki próbowała w miarę możliwości
prowadzić normalne życie. Jak radziła sobie ze studiami ? Była przecież na
trzecim semestrze drugiego stopnia, do tytułu magistra został tylko jeden
semestr.. . Bardzo chciała je skończyć, bo to zawsze było jej celem. Umówiła
się na spotkanie z prodziekan i zdecydowała się rozpocząć indywidualną
organizację studiów, umożliwiającą jej przystąpienia do egzaminów przy możliwym
nieuczęszczaniu na zajęcia. Byłam pod wrażeniem - czego nie kryłam - i dlatego
zapytałam: jak wówczas potrafiłaś skupić się na nauce ? Miałam
wewnętrzną motywację, że muszę dać radę, i że dam radę –
odpowiedziała. A co z pracą ? Mimo że miała możliwość wzięcia chorobowego na
okres leczenia – nie skorzystała. Wychodziła z założenia, że tak naprawdę
dopiero po pierwszej chemii będzie miała pogląd na sytuację, dlatego wstrzymała
się z podjęciem tej decyzji. Zdecydowała, że ewentualnie pójdzie na tygodniowy
urlop po pierwszym wlewie… . Gdy samopoczucie nie pozwoli jej funkcjonować to
dopiero wtedy zrezygnuje z pracy na okres leczenia. Po kilku dniach od powrotu
z pierwszej chemii odbyła konsultację ginekologiczną, by wyłączyć jajniki z
owulacji. Chemioterapia pomagała, ale szkodziła na płodność. Otrzymała również
skierowanie do szpitala w celu sprawdzenia zauważonej w badaniu PET zmiany.. .W
szpitalu ginekologiczno-położniczym w Poznaniu dowiedziała się, że ma tzw.
potworniaka jajnika prawego i po zakończeniu chemii czeka ją operacja.
Dowiedziała się, że to rodzaj nowotworu albo złośliwego albo niezłośliwego,
poczuła kolejny cios… . Wtedy powiedziała: no ja zawsze muszę mieć
coś.. . Dwanaście godzin przed operacją otrzymała dokumenty do
podpisania, że w sytuacji, kiedy okaże się, że to zmiana złośliwa, zgadza się
na usunięcie jajników i macicy.. Została z myślą: że co.., że nigdy nie będę
miała dziecka. Wiedząc, że Kuba zawsze chciał mieć rodzinę, zadzwoniła do niego
i przedstawiła sytuację. Powiedział, że oboje dobrze wiedzą, że oni muszą
ratować życie.. w najgorszym razie - gdyby nie mogła mieć dziecka to i tak nic
między nimi nie zmieni.. .Serce to mięsień. Nie łamie się, tylko rozciąga i ona
tego doświadczała. Po rozmowie z Kubą poczuła ulgę, ale miała nadzieję, bo
wiedziała, że szczęście to wybór, którego nikt nie może jej odebrać. W szpitalu
wytłumaczono jej, że jeżeli okaże się, że to zmiana łagodna to będą usuwać ją
laparoskopowo. Wówczas będą widoczne trzy „dziurki” na brzuchu. W sytuacji
odwrotnej – będzie cięcie wzdłuż brzucha. W trakcie operacji zostaje wykonane
badanie, które w ciągu kilku minut dostarcza informacji o zmianie, dlatego
wiedzą jaki należy wykonać zakres operacji – tłumaczyła. Pani doktor uspokajała
ją, że ma się nie martwić, że wykonała już tyle operacji, że z USG już widzi
jaka to zmiana i podejrzewa, że jest to zmiana łagodna. Mimo to strach ją nie
opuszczał. Wspomina, że kiedy po operacji ujrzała trzy plasterki to kamień spadł
jej z serca.
Rak zmusił ją, żeby mierzyła wyżej. Blizny
przypominają jej codziennie żeby mówiła życiu „Tak”: robiła to, co sprawia jej
przyjemność; spędzała czas z ludźmi, których kocha najbardziej; dostrzegała
radość w każdym momencie każdego dnia. Zbyt łatwo jest się poddać. Zbyt łatwo
byłoby zrezygnować. Wiedziała, że chce spróbować i dzień przed ostatnią chemią
przystąpiła do obrony. Była silna, nie bała się działać z tym, co ma. Nie bała
się mierzyć wyżej. Włosy jej wypadały, ale nie pozbyła się ich w całości. Nie
dała też powodu, by znajomi zaczęli dopytywać czy aby na pewno wszystko w
porządku. Tłumaczy, że nie rozumieli tylko dlaczego ma indywidualny tok
studiów.. . Dopiero po obronie na facebooku wyjaśniła im dlaczego,
argumentując, że chciała być traktowana tak samo jak oni. Gdyby włosy jej
wypadły, nie miałaby możliwości, by ukryć chorobę, a tak udało mi się –
podsumowała z delikatnym uśmiechem. Po miesiącu od ostatniej chemii (16.07.2015
r.) poddała się ponownemu badaniu PET, którego wynik miał zadecydować czy udało
jej się wygrać walkę z rakiem. 23 lipca (2015 roku) Kuba odebrał wynik, który
oboje przeczytali znowu nie do końcu rozumiejąc język medyczny… . Następnego
dnia, w dniu jej imienin, pojechali do lekarza, przekazali kopertę w ręce profesora
i finalnie usłyszeli: JEST PANI ZDROWA!!! . Wyznała, że te słowa z ust lekarza
to szczęście nie do opisania. Ona nie mogła wymarzyć sobie lepszego prezentu
imieninowego. On też doskonale wiedział, że lepszego po prostu nie ma. Oboje
zalali się łzami.. tylko tym razem łzami szczęścia, a nie rozpaczy. Na koniec
wizyty usłyszeli: nie jedno małżeństwo nie przetrwa takiej próby..
Jeśli Ty jej nie zostawiłeś, a ona Ciebie nie pogoniła przy chorobie to miłość
Wasza przetrwała i też wygrała. Ta wiadomość na nowo odmieniła jej
życie. Uwolniła ją od strachu. Nigdy nie brakowało jej wiary i nadziei, dlatego
zawsze modliła się tak, jakby wierzyła w każde słowo. W tamtym momencie
zrozumiała, że prawdziwa wiara to nie modlitwa bez końca. To ufność, że Bóg
usłyszał Cię za pierwszym razem. Złożonej obietnicy dotrzymała i po skończonej
chemii razem zamieszkali. Sześć miesięcy później Kinga została zaproszona na
moją najdroższą kolację na świecie – śmiał się Kuba. Była to niespodzianka
urodzinowa. Pech, że w dniu swoich urodzin Kinga rozchorowała się i nie miała
ochoty nigdzie wychodzić. On nalegał: no chodź, pójdziemy tylko na
kolację i wrócimy. I wrócili, ale ona z pierścionkiem zaręczynowym.
Wspomina, że była pod wrażeniem Kuby, który zadbał o klimat tego wieczoru. Jednym
z najważniejszym elementów była towarzysząca im muzyka, która nie była
przypadkową. Był to utwór Mariah
Carey I want to know what love is. Naturalnie zapytałam o tę piosenkę.
Okazało się, że Kuba wybrał ją, bo jest bliska jemu. Jadąc samochodem któregoś
dnia, usłyszał ją w radio i .. pomyślał o swojej miłości. Pamięta jak tego
samego dnia Kinga wydzwaniała do niego, bo obiad przygotowany, a jego jeszcze
nie ma.., a on po całym Lesznie szukał, by załatwić tę piosenkę. Wówczas w
leszczyńskiej restauracji w Wieniawie nie odtwarzano jakichś nośników, więc
musiał zakupić oryginał i odpowiednio przygotować… . Dodatkowo przypomniał
sobie jak opowiadała mu o zaręczynach, mówiąc, że co to za facet, który wówczas
nie przynosi kwiatów.. . O północy została obdarowana bukietem urodzinowym, by
nic nie podejrzewała. Natomiast w Wieniawie otrzymała drugi. I tak z
tego dnia mam dwa bukiety – śmiejąc się, podsumowała. To był
piękny wieczór. Pamiętam jak odwróciłam się, a on idzie..idzie i w momencie,
kiedy uklęknął i zapytał czy zostanę jego żoną, popłakałam się –
relacjonowała. Nie zapomnij powiedzieć, jak z wrażenia połknęłaś
tabletkę, którą zażyłaś na gardło – wtrącił się, uzupełniając Kuba.
Wielkie emocje towarzyszyły również jemu, bo dowiedziałam się, że odpowiedź na
jego pytanie musiała zostać udzielona dwa razy z niedosłyszenia. Pobrali się
trzynastego października w piątek. Pechowa data ? Nie miało to dla nich
znaczenia. Zwrócili się z prośbą do zaprzyjaźnionego księdza, który udzielał im
ślubu i który doskonale znał ich historię, aby podczas kazania nie wspominał
nic o chorobie.. Bardzo nie chcieli, żeby ten ślub okazał się wielkim
współczuciem. Pamięta jak jeszcze w tym szczególnym dniu napisała do niego
sms-a przypominającego, który na nic się zdał. Mimo to wspomina pięknie ten
czas, ponieważ nikt się nie zadumał. Ksiądz nazwał Kubę aniołem bez skrzydeł.
Nie bez kozery, bardzo dobrze wiedział, że przez cały ten trudny czas opiekował
się nią. Nie mogę nie wspomnieć. 7.06.2011 r. zmarła jej babcia, a 7.06.2014 r.
poznali się. Przypadek ? Nie sądzę. Do dziś śmieją się więc, że to jej babcia
go zesłała. Jak każda kobieta marzyła, by powołać na świat maleńką istotę.
Onkologicznie miała powiedziane, że dwa lata od chemii musi odczekać, aby
organizm mógł się odpowiednio zregenerować. W 2015 roku zakończyła chemię, w
czerwcu 2017 roku minęły dwa lata, a w grudniu odkryła dwie magiczne kreski.
Siódmego sierpnia 2018 roku urodziła sobie szczęście. Prawdziwe wartości są
bezcenne. Pieniądze faktycznie napędzają świat, pozwalają przetrwać i podnosić
standardy życia, pozwalają też otwierać drzwi do spełniania marzeń i
samorealizacji, ale.. tylko na chwilę. To, co wówczas czuła wyznała, że jest
nie do opisania. Żadne miliony świata nie sprawiłyby, że byłaby szczęśliwsza i
bardziej spełniona niż w tamtej chwili. Jak chciałaby wychować córkę ?
Odpowiedziała, że na pewno chciałaby zaszczepić w niej empatię życia. Wpoić
jej, że ma je tak wykorzystać jakby każdy dzień miał być ostatnim. Obiecała
sobie, że jak będzie miała rodzinę to da jej wszystko to, czego sama nie
miała.., albo czego jej brakowało. Nigdy nie była pretensjonalną, ale marzy
żeby jej córka miała lepiej. Z pewnością chciałaby, żeby Nikola nigdy nie
poczuła tego, co ona w głębi serca.
Razem z Kubą mają duże plany i jeszcze większe
marzenia i podążają za nimi, ale nie w gonitwie. Mają świadomość, że na nic się
to zda, bo lista życzeń wydłuża się z dnia na dzień. Oni doskonale wiedzą, że
goniąc za tym, czego pragną, mogą stracić to, czego potrzebują.
Jej wymarzone wakacje w Egipcie zaplanowali ot tak.
Przez zmianę klimatu organizm został pobudzony, a choroba w odpowiednim
momencie zdiagnozowana. Gdyby nie ten czas, choroba postępowałaby latami i
prawdopodobnie… . Jest wdzięczna, że takie marzenie miała, i że zostało ono spełnione.
Bo rak nauczył ją kochać życie niezależnie od okoliczności. To przerażająca
choroba, ale i ona niesie ze sobą pewne dary. Rak zmusza do stawienia życiu
czoła. Co jakiś czas umawia się na wizyty kontrolne, aby upewnić się, że jest
nadal zdrowa. Tymczasem jej rokowania są takie same jak każdego, kto
kiedykolwiek miał raka, i każdego kto nigdy go nie miał. Większość ludzi
chorych na raka nie umiera na raka. To nie tak, że po usłyszeniu diagnozy
wracają do domu, kładą się do łóżka i umierają. Oni żyją z rakiem. Żyją mimo
raka. Żyją na przekór rakowi. Studiują. Chodzą do pracy. Spełniają się.
Kochają. Ta piękna kobieta, która jest bohaterką tej historii jest przyjaciółką
mojej siostry. Odwiedzały się i niejednokrotnie towarzyszyłam im podczas
spotkania. Uwierz, że w czasie jej choroby Ty też nie powiedziałbyś, że Kindze
Eliasz cokolwiek dolega. Miała piękną fryzurę, delikatny makijaż i zawsze
szeroki uśmiech. Nie wyglądała na umierającą. Kiedy dowiedziałam się, że ma
raka zapytałam: czy to na pewno ona?! Prawdą jest, że nikt nie wie, kiedy
nadejdzie jego godzina, nawet pacjenci, u których zdiagnozowano raka. Ci, po
prostu wiedzą, że każdą godziną trzeba się cieszyć. Einstein powiedział: Życie
można przeżyć tylko na dwa sposoby: albo tak, jakby nic nie było cudem, albo
tak, jakby cudem było wszystko. Ja też wybieram tę drugą drogę.
Zostałam zaproszona do ich mieszkania. Kiedy Kinga z
Kubą opowiadali mi swoją historię, słuchając ich trzymałam na rękach małą,
cudną dziewczynkę. Zodiakalną lwicę, która wierzę, że siłę do życia już wyssała
z mlekiem swojej mamy. Dzięki tej historii zrozumiałam, że rzeczywiście
wszystko można osiągnąć, ale nie wszystko naraz. Że nie można porównywać
swojego życia z życiem innych, bo nie masz pojęcia co przyniósł im los. Że
czasem prawdziwa miłość pojawia się późno, ale warto zaczekać. Że wystarczy
znaleźć dla siebie jedną osobę. Tylko jedną. Zaufać światu i iść tam, gdzie
naprawdę czujesz, że żyjesz. Wcześniej otworzyć umysł na nieskończone
możliwości, które tylko czekają. A potem otworzyć serce na jedną z nich. Bo
zawsze kiedy kończy się życie, które wybrałeś, zaczyna się życie, które wybrało
Ciebie.
Życie.
Tylko tyle. I aż tyle.
J.
Komentarze
Prześlij komentarz