Jako
mało dziewczynka chciała zostać piosenkarką. Jej dziadek miał sad, w którym
znajdowały się powalone drzewa pniami do góry. W momencie, kiedy się
utwardziły, były na tyle wysokie, że stawały się jej sceną. Nie przytłaczał ją
wstyd. Nie miała mętliku w głowie. Nie bała się, co wszyscy o niej pomyślą, bo
wiedziała, że jej głos jest supermocą, dlatego wchodziła na scenę, i z niej
korzystała. Jednak to było dziecięcym marzeniem, a nie kierunkowskazem, ponieważ
nie chciała w przyszłości takiego zawodu wykonywać. W żadnym wypadku – wyznała. Po prostu od dziecka fascynowało ją, że
ktoś wchodzi na scenę i porywa tłumy. W wyborze zawodu była bardziej
pragmatyczną, ponieważ chciała mieć taki, który zapewni jej bezpieczeństwo.
Wtedy w ogóle nie myślała pod kątem pasji. Będąc nastolatką, trafiła do
Technikum Ekonomicznego, wybierając dla siebie konkretny zawód. Zostać
ekonomistką – taki miała plan na siebie. Mimo że uczyła się bardzo dobrze to w
czwartej klasie zaczęła zastanawiać, czym tak naprawdę chciałaby zajmować
życie. Nie była pewna, co do wyboru Technikum, ponieważ zaczęła przerażać ją
myśl codziennych rozliczeń finansowych. Nie wyobrażała sobie pracować zamknięta
w jednym pokoju w towarzystwie kilku osób „klepiąc” faktury na komputerze.
Stwierdziła, że wybierając Technikum Ekonomiczne największą głupotę popełniła.
Wtedy przypomniała sobie coś, co utwierdziło ją w przekonaniu, jaką pracą
powinna zajmować życie. Gdy była w drugiej klasie, odbywały się darmowe
szkolenia wyjazdowe z edukacji w Unii Europejskiej, z ramienia samorządów
młodzieżówki miasta. Polegały na zderzeniu nauczycieli przedmiotów
humanistycznych kontra uczniów, będących w samorządach miejskich. Podczas
takowych jednodniowych przyswajali wiedzę, którą następnie w pigułce przedstawiali na forum. Nie ulega
wątpliwości, że nauczyciele mieli większe doświadczenie, więc w wydaniu uczniów
wystąpienia nie były najlepsze. Do momentu jej wystąpienia. Swój fragment
przedstawiła całą sobą. Zaangażowana do tego stopnia, że potrafiła zwrócić
uwagę, zadając pytania tym, którzy przeszkadzali jej najbardziej. Po
zakończeniu prezentacji podeszły do niej nauczycielki, mówiąc: Dziewczyno, zastanów się, co Ty chcesz robić w życiu, bo Ty jesteś dobra w
tym.. Ty potrafisz zapanować nad publiką, więc zastanów się, czy Ty w tym
kierunku nie powinnaś pójść.. Przyznała, że to zignorowała, dziękując za słowa
uznania. Odkąd pamięta uwielbiała język angielski, który nigdy nie był dla niej
problematyczny, dlatego wracając do powyższego wspomnienia, zdecydowała się
pójść do Kolegium Nauczycielskiego z językiem angielskim. Była pewną dobrego
wyboru, ponieważ Kolegium dawało możliwość połączenia jej predyspozycji do
nauczycielstwa z czymś, co po prostu lubiła. Nie chciała pójść na filologię pod
nauczycielstwo z obawy przed popełnieniem tego samego błędu, co z Technikum
Ekonomicznym. To miejsce było jej świadomym wyborem, bo chciała doświadczyć.
Odbyła praktyki, pracując z uczniami przez cały przekrój wiekowy – od maluszków
po maturzystów. Wtedy wiedziała już, że na pewno nie będzie pracować w klasach
najmłodszych i nieco starszych, bo jak wyznała: Dzieci z podstawówki czy gimnazjum są wdzięczną grupą, ale bardzo głośną..
zbyt absorbującą emocjonalnie. Jest osobą empatyczną, ale świadomą, że nie
balansuje na takiej płaszczyźnie mentalnie. Zawodowo 15 lat spędziła w Zespole
Szkół w Złotoryi. W dniu, kiedy się spotkałyśmy wyznała, że odchodzi z pracy,
będąc w pełni świadomą, że będzie bardzo trudno. Jednak doskonale wie, że to
konieczne, bo znajduje się na etapie, który uniemożliwia jej dalszy rozwój.
Chciałaby w pełni poświęcić się temu, co już od jakiegoś czasu ma w głowie, czyli warsztaty i lekcje makijażowe.
Zawsze chciała połączyć sferę artystyczną z tą nauczycielską. Skąd pomysł na
makijaż? To jeszcze czasy studiów. Wtedy było tak, że przy okazji wspólnych wyjść,
wszystkie koleżanki zawsze ustawiały się do mnie rządkiem na makijaż – zdradziła i tak zostało do dziś. Wszystkie moje kumpele, klientki wychodzą ode mnie z makijażem stu procentowym
full glam, a ja mam, co najwyżej kreskę i usta ciemniejsze. Szewc w dziurawych
butach chodzi – śmiejąc się podsumowała. Ponadto, od zawsze miała zdolności
do prac manualnych, typowo artystycznych. W szkole średniej malowała portrety w
ołówku, ale co istotne, zawsze tylko twarze. Dziś też maluje twarze, tylko „te
twarze ożyły”. Z każdym kolejnym etapem życiowym coraz bardziej potrzebowała
rozwoju artystycznego. Mama ufundowała jej wówczas kurs stylizacji paznokci.
Przez trzy lata wykorzystywała te umiejętności w świadczeniu usług w tym zakresie. Opowiadała, że klientki często
preferowały godziny popołudniowe, kiedy dodatkowo udzielała jeszcze
korepetycji. Jej dzieci były dorastające, ona pochłonięta pracą przestała mieć
czas dla nich w ogóle. Wtedy zareagował jej mąż, mówiąc: Marta, musisz wybrać dla siebie coś jednego, bo Ciebie nie ma dla nas. Zastanawiała się, czym mogłaby zajmować życie, mając z
tego pełną satysfakcję. Mańka, wykonujesz dużo makijaży.., widzę, że Cię to kręci..
Załóż sobie dziewczyno stronę i skup się na tym stuprocentowo. Zostaw te
paznokcie.., zostaw te korepetycje.. – wyznał jej mąż, który był bardzo wspierający.
Nie bał się powiedzieć, że ma postawić na siebie, był jej prawdziwym
przyjacielem. Nie był mężczyzną, pozwalającym tkwić kobiecie w miejscu tylko
dlatego, że było bezpieczną przystanią. Jest mężczyzną, który chce, żeby jego
kobieta rozwija się, opuszczając swoją strefę komfortu. Stąd pytanie moje: czy
jest coś lepszego niż mąż, będący przyjacielem? Szczerze wyznała, że niedawno
dojrzała do tego, aby móc siebie nazywać profesjonalistką, ponieważ jest
świadomym włożonego wysiłku i pracy, samoukiem. Ponadto wynika to z korzeni
nauczycielskich. Ma wiedzę, że aby móc nauczać, trzeba mieć zaplecze. Wyznała,
że teraz jest ogromny pęd na trend makijażystki. Dziewczyny po dwóch
warsztatach nazywają swoje konta na Instagramie PRO MakeUp Artist, co jest dla
niej nie do pomyślenia – mówiła z pełną odpowiedzialnością. Niestety,
krzywdząca jest myśl społeczna: Aaa makijażystka, no no no, co ona może
wiedzieć. To deprecjonowanie wartości człowieka – pomyślałam. Nieświadome, bo –
jak wyznała – w tym zawodzie non stop trzeba korzystać ze swojej wiedzy, na
którą składają się m.in.: znajomość rodzajów twarzy, rodzajów skóry, kształtów oka.. Jest mnóstwo rzeczy, tworzących tę jedną składową perfekcyjnego makijażu.
Od umiejętności technicznych po świadomość doboru kolorystycznego i łączenia
tych kolorów ze sobą. Musisz być świadomą, dlaczego chcesz takiego, a nie
takiego użyć – opowiadała. W tej pracy podoba jej się to, że już zauważa
efekt końcowy w odróżnieniu, od pracy w szkole. Tutaj wykonuję makijaż przez 1 h 15 min. i jest.. I dostaję feedback, czy
się podoba czy nie. Natomiast w szkole, kiedy mam klasę przygotować do
egzaminu maturalnego to satysfakcję z wyników odczuwam dopiero po
czterech latach.. – wyznała. Teraz, będąc świadomą, jak wiele
zainwestowała w samorozwój, wie, że nie może pozwolić się ograniczać. Wie o tym
również jej mąż, dlatego pozwala sobie przypomnieć: Zastanów się dziewczyno, czy Ty na pewno chcesz uczyć w tej szkole dalej. Ona wie, że nie. Zapytana o to, jak poznała się z mężem,
zaczęła opowiadać, że uczęszczali do jednej szkoły, w której chodziła do klasy
z jego kuzynką. Wtedy myślała, że z jego dziewczyną. Nie byłam z nią w bliskiej relacji, była po prostu moją koleżanką z
klasy. Często widywałam ich razem na wszystkich imprezach, w związku, z czym,
wyszłam z założenia, że to pewnie jest para – mówiła. Któregoś dnia rozmawiała z nią i od słowa do
słowa.. Bo Ty ze swoim chłopakiem idziesz tak? Ona spojrzała na nią, – dość wymownie – pytając: Z jakim chłopakiem?! A co, podoba Ci się??? i umówieni zostali na pierwszą randkę. Wyznała, że początkowo
była zła, bo jeszcze przed sekundą myślała, że to jej chłopak, a ona już im
randkę zaplanowała. Absolutnie nie – tak wtedy myślała. Jednak nie mogła przejść obok
niego obojętnie. Pierwszą randkę spędzili na grobach w dniu 1. listopada.
Dlaczego tak? – zapytałam. Bo tak. Tak się umówiliśmy. Wieczorem na cmentarzu w Złotoryi.
Padał śnieg i było bardzo romantycznie – śmiejąc się powiedziała. Nie dość, że mieli ze
sobą wiele wspólnego, to od początku bardzo dobrze im się ze sobą rozmawiało.
Wyznała, że ma intuicję. Jak każda kobieta – pomyślałam.., ale ona ma
niezawodną, jak się dowiedziałam. Po dwóch tygodniach spotykania się z Pawłem wiedziałam, że
będzie moim mężem – wyznała. Czułam się zakochana wiesz.. to nie było tak, że sobie coś
uroiłam – nie. Z czystej ciekawości wygadałam się przed nim. Powiedziałam
wiesz.. będziesz moim mężem. On tak popatrzył na mnie i rzekł: okej –opowiadała. Zapytałam, czy nie bała się jego reakcji. Że się wystraszy i ucieknie? Cholernie się bałam, ale tym bardziej
chciałam to sprawdzić – odpowiedziała. Wówczas nie podszedł do tego tematu
zbyt entuzjastycznie, ale też nie powiedział „Nie”. Wiedziałam,
że widzi jakąś przyszłość dla nas – podsumowała. Dziś śmieje się, gdy wraca pamięcią do dnia
ich zaślubin.., bo idzie do ołtarza.., podchodzi, a Paweł odwraca się i
uśmiecha, stwierdzając: Jesteś czarownicą. Trudno temu zaprzeczyć, rzuciła czar, ale jaki
piękny. Małżeństwem zostali, będąc bardzo młodymi osobami. Ona była
dwudziestoletnią kobietą, on – rok starszym mężczyzną. Ślub w takim wieku? Nic nie dzieje się bez powodu. Na pierwszym
roku studiów jej intuicja coś podpowiadała. Przed swoim ostatnim egzaminem z
konwersacji dla uspokojenia myśli, kupiła test ciążowy. Zrobiła go i ujrzała
dwie kreski, które wtedy były dla niej elementem magii, ale dosłownie.
Niedowierzając kupiła kolejny test ciążowy. Zadzwoniła do swojego – wtedy –
chłopaka, opisując całą sytuację. Co na to Paweł? Oczywiście pojechał do niej,
po drodze zahaczając o Kościół. Pomodlił się, prosząc Boga, że: Jeżeli może to jeszcze nie teraz tak, co? Bo trochę za wcześnie.. Gdyby tak
można było na później trochę.., ale nie można było, więc był towarzyszem na
egzaminie z konwersacji. Wylosowała zestaw egzaminacyjny, na którym był tort
weselny – nie powiedziała nic. Była jedną z najlepszych uczennic na roku, u
bardzo wymagającej pani profesor, więc sytuacja, że piątkowa uczennica na
egzaminie nie wypowiada ani słowa, nie należała do naturalnych. Wybiegła za
nią, pytając: Co się stało? Początkowo, nawet nie słyszała, co do niej
mówiono. Po czasie: Jestem w ciąży – wyznała, i tyle ze swojego egzaminu zapamiętała.
Wówczas wizja jej przyszłości w oczach mamy była dramaturgiczna, że nigdy studiów nie skończy, że teraz
już tylko pieluchy. Ona tego nie słuchała, ponieważ swoje wiedziała i śmiem
twierdzić, – czego jest świadomą, – że mamę bardzo zaskoczyła. Teraz jest z
niej dumna, mimo że wtedy była bardzo przerażona. Zapytana o plany na
przyszłość odpowiedziała, że z tyłu głowy ma własną szkołę wizażu. Jednak nie
do końca jest przekonana, czy ma ona rację bytu, w tak małej miejscowości jak
Złotoryja. Pokoik – jak nazywa miejsce – swojej pracy, w którym się
spotkałyśmy, powstał rok temu. Salon, który jest melodią niedalekiej
przyszłości, będzie w centralnym punkcie Złotoryi, gdzie chciałaby pracować w
przypadku panien młodych, bo to wygodniejszy rejon na dojazd. To będzie lepsza opcja niż błądzenie tutaj i szukanie mnie na tym Kopaczu – śmiejąc się wyznała. Warsztaty z kolei,
chce kontynuować u siebie, bo – jak sama stwierdziła – w pokoiku na luzie. Nie
do końca, ale na pewno w sporej większości, zanikł jej kompleks
małomiasteczkowości, bo pewność siebie dały jej szkolenia, na które jeździła.
Potrzebowała tego, by ktoś jej powiedział: Dziewczyno ogarnij się, Ty jesteś naprawdę dobra w tym, co
robisz. Tak się stało, ale nie powiedziała jej tego jedna osoba. Nie
wiem jak Ty, ale ja nie jestem zaskoczona. Gdy o wizażu zaczęła myśleć bardziej
na poważnie, zastanawiając się nad szkołą to pomyślała o dobrym znajomym –
jeszcze z czasów podstawówki – Pawle Piekucie, który jest fryzjerem na
szczycie. Bardzo podobały jej się makijaże wykonywane w The Voice.., dlatego potrzebowała dowiedzieć się czyje dłonie
je wykonują, aby móc – być może – pójść do tej osoby na szkolenie. To od Pawła
dowiedziała się, że wykonuje je Ewa Gil i dziewczyny, które z nią pracują bądź
współpracują. Zaczęła go dopytywać, co uważa, że może lepiej pójść do szkoły i
zrobić kursy.. Wtedy powiedział, że nie ma sensu pokonywać tak długiej drogi,
skoro większość wizażystek, z którymi pracuje albo współpracuje to samouki.
Ludzie bez papierów, ale z ogromną pasją, którzy zahaczyli właśnie o kursy u
profesjonalistów. Po rozmowie z Pawłem, zaczęła czytać o Ewie Gil, dowiadując
się, że to kobieta, która w wizażu znalazła się przez przypadek i świetnie się
odnalazła. Przekonała się, że rzeczywiście nie ma potrzeby iść stricte do
szkoły.., Paweł ma rację, aby lepiej doszkalać się w postaci kursów
zintensyfikowanie indywidualnych. I taką drogę wybrała, którą podąża już kilka
lat. Dzięki Pawłowi właśnie – wyznała. Pchnął mnie w kierunku dobrej zmiany w życiu.., dokładnie jak
mój mąż, też Paweł. Pawły to fajne chłopaki – z szerokim uśmiechem podsumowała. Początkowo
brała udział w warsztatach grupowych, które polegały na obserwacji. Z czasem
nabrała odwagi i zdecydowała się na warsztaty z praktyką, które nie były już typowo
obserwacyjne. W pamięć najbardziej zapadły jej te, podczas których podeszła do
niej dziewczyna znana w branży i powiedziała: Dziewczyno, przecież Ty zrobiłaś lepsze kreski niż ja
kiedykolwiek w życiu.. skąd Ty jesteś?! Takie słowa dodawały jej dodatkowej pewności
siebie, której stale się uczyła. Słuchając jej wywnioskowałam, że całe 15
lat spędzone na nauczaniu w szkole bardzo ją zbudowało. Nie pomyliłam się, bo
stwierdziła, że to na pewno. By otworzyć swoją szkołę wizażu? Odpowiedziała: Być może tak. Fajne jest to, że mam pedagogiczne wykształcenie, bo
potrafię dotrzeć do człowieka; wiem, co komu potrzeba; potrafię poprowadzić
kursantkę tak, aby wyciągnęła z tego, co chcę jej przekazać jak najwięcej dla
siebie.., bo to nie jest kalka, bo każdy człowiek jest inny – kontynuowała. Według niej kluczem jest komunikacja, bo jeżeli
ktoś zamierza przyjść na warsztaty na zasadzie: Aha, to się robi tak, to równie
dobrze może obejrzeć w domu filmik na youtube. Obejrzy i zachowa dla siebie
tyle, ile usłyszał. Ona stawia na praktykę, na metodę prób i błędów: Jeżeli jest krok w tył.. OK, ale to znak, że musimy wytłumaczyć daną rzecz
inaczej – wyznała. Make up
your mind to cała Ona.
Z jednej strony, jak u niej bywa – zdecyduj się dziewczyno, z drugiej – pokoloruj swój umysł. Czy bohaterka tej historii czuje się spełniona? Do pewnego stopnia, bo wciąż stawia sobie nowe cele, realizując je krok po kroku. Lubi osiągać to, czego pragnie, etapami. Nie jest istotne, że często wolniej, bo na pewno bardziej świadomie, co jest dla niej ważne. Być świadomą procesu stawania się.
W pracy kobietą jest wspaniałą, ale też żoną i mamą. Nigdy nie czekała, żeby wystąpić w roli mamy, gdy zajdzie taka potrzeba, – co oznaczało, że nigdy nie wychodziła zza kulis. Bo nigdy za nimi nie była. Przez wiedzę ze swojego wachlarza doświadczeń dzisiaj wie, co to znaczy być rodziną. Jest w tym zarówno magia jak i chaos. Magiczne chwile zwykle zdarzają się wśród największego chaosu, i zdajesz sobie z nich sprawę, dopiero po wielu godzinach albo dniach, kiedy śmiejesz się z tego, co wcześniej doprowadziło Cię do łez czy wywołało małe spięcie. Początki były udane, więc szybko wplotła w Pawła serce swoją miłość. I tak już zostanie. To ma dla niej największą wartość. Bo miłość to więcej niż uczucie. To również wybór. To decyzja, którą podejmujesz dzień po dniu, a czasem nawet godzina po godzinie. W końcu w sercu – i w rodzinie – zawsze jest miejsce na jeszcze więcej miłości. I ona to wie. Jej myśl na moje hasło: Live your dreams, To moja rodzina – odpowiedziała. Biologiczny ojciec, jej nie wychowywał. Z ojczymem miała bardzo dobrą relację, ale nie bliską. Był kochanym – w jej odczuciu – człowiekiem, ale człowiekiem czynu, nie emocji. Wyznała, że nie był takim tatą przytulającym, mimo że bardzo ją wspierał i wspiera do tej pory. To wsparcie wciąż w czynach. W jej domu wszystkimi emocjami zarządzała mama. W związku z czym miała deficyt pełnej rodziny, która się rozumie, która ze sobą żartuje, która się razem wygłupia, która jest takim monolitem. Która jest.. i ma wrażenie, że właśnie taką rodzinę udało jej się z mężem stworzyć. Po chwili ze wzruszeniem uzupełniła: Ja mogłabym nie mieć tych makijaży, tej szkoły.. Mogłabym się zajmować czymkolwiek, bylebym miała taką rodzinę, jaką mam. Jej myśl przewodnia to: Czyny, nie słowa. Stara się nie mówić dużo, tylko swoją pracą dużo udowadniać. Bo wie, że to nie słowa ją definiują. Jak mówi stare przysłowie: Ryba umiera przez swoje usta, a ona nie chce skończyć jak ona, dlatego woli pracować w ciszy, efekty niech robią hałas.
Z jednej strony, jak u niej bywa – zdecyduj się dziewczyno, z drugiej – pokoloruj swój umysł. Czy bohaterka tej historii czuje się spełniona? Do pewnego stopnia, bo wciąż stawia sobie nowe cele, realizując je krok po kroku. Lubi osiągać to, czego pragnie, etapami. Nie jest istotne, że często wolniej, bo na pewno bardziej świadomie, co jest dla niej ważne. Być świadomą procesu stawania się.
W pracy kobietą jest wspaniałą, ale też żoną i mamą. Nigdy nie czekała, żeby wystąpić w roli mamy, gdy zajdzie taka potrzeba, – co oznaczało, że nigdy nie wychodziła zza kulis. Bo nigdy za nimi nie była. Przez wiedzę ze swojego wachlarza doświadczeń dzisiaj wie, co to znaczy być rodziną. Jest w tym zarówno magia jak i chaos. Magiczne chwile zwykle zdarzają się wśród największego chaosu, i zdajesz sobie z nich sprawę, dopiero po wielu godzinach albo dniach, kiedy śmiejesz się z tego, co wcześniej doprowadziło Cię do łez czy wywołało małe spięcie. Początki były udane, więc szybko wplotła w Pawła serce swoją miłość. I tak już zostanie. To ma dla niej największą wartość. Bo miłość to więcej niż uczucie. To również wybór. To decyzja, którą podejmujesz dzień po dniu, a czasem nawet godzina po godzinie. W końcu w sercu – i w rodzinie – zawsze jest miejsce na jeszcze więcej miłości. I ona to wie. Jej myśl na moje hasło: Live your dreams, To moja rodzina – odpowiedziała. Biologiczny ojciec, jej nie wychowywał. Z ojczymem miała bardzo dobrą relację, ale nie bliską. Był kochanym – w jej odczuciu – człowiekiem, ale człowiekiem czynu, nie emocji. Wyznała, że nie był takim tatą przytulającym, mimo że bardzo ją wspierał i wspiera do tej pory. To wsparcie wciąż w czynach. W jej domu wszystkimi emocjami zarządzała mama. W związku z czym miała deficyt pełnej rodziny, która się rozumie, która ze sobą żartuje, która się razem wygłupia, która jest takim monolitem. Która jest.. i ma wrażenie, że właśnie taką rodzinę udało jej się z mężem stworzyć. Po chwili ze wzruszeniem uzupełniła: Ja mogłabym nie mieć tych makijaży, tej szkoły.. Mogłabym się zajmować czymkolwiek, bylebym miała taką rodzinę, jaką mam. Jej myśl przewodnia to: Czyny, nie słowa. Stara się nie mówić dużo, tylko swoją pracą dużo udowadniać. Bo wie, że to nie słowa ją definiują. Jak mówi stare przysłowie: Ryba umiera przez swoje usta, a ona nie chce skończyć jak ona, dlatego woli pracować w ciszy, efekty niech robią hałas.
Kim Ona jest? Jej uśmiech to jej logo. Jej osobowość
to jej wizytówka. To, jak inni ludzie czują się po spotkaniu z nią,
to jej marka. Czułam się wyśmienicie, a Ona to Marta Sułek, mały wielki człowiek. W dniu naszego spotkania, będąc w drodze,
jedna z towarzyszek podróży, zainicjowała rozmowę. Po chwili zapytała: Jaką
sprawę można załatwić w Złotoryi? Odpowiedziałam: W Złotoryi
może nie, ale na Kopaczu – Tak.
Dawno dawno temu..
Te trzy słowa otwierają przed nami świat możliwości. Ludzie uwielbiają historie. Nadal chcą słuchać. Nadal chcą opowiadać. Nadal chcą pisać. Fred Rogers nosił ze sobą kartkę ze słowami: Nie ma takiego człowieka, którego nie pokochałbyś, gdybyś poznał jego historię. Wiedz, że ją od pierwszego zdania na Instagramie pokochałam. Historia lubi się powtarzać. Może za chwilę piosenkarką zapragnie zostać? Wszystko jest możliwe, a jedno pewne. Że jeśli się zdecyduje to menedżera muzycznego szukać nie potrzebuje, bo jest moim ulubieńcem, a jej sąsiadem dwa domy dalej.
Rozmawiałyśmy chwilę, że życie jest naprawdę niesamowite.., że jak to możliwe, że odkryłam taką perłę przez przypadek w proponowanych postach na Instagramie, dwa domy od mojego znajomego dalej. Przypadek? A może wcale nie?
Któż to wie.
Dawno dawno temu..
Te trzy słowa otwierają przed nami świat możliwości. Ludzie uwielbiają historie. Nadal chcą słuchać. Nadal chcą opowiadać. Nadal chcą pisać. Fred Rogers nosił ze sobą kartkę ze słowami: Nie ma takiego człowieka, którego nie pokochałbyś, gdybyś poznał jego historię. Wiedz, że ją od pierwszego zdania na Instagramie pokochałam. Historia lubi się powtarzać. Może za chwilę piosenkarką zapragnie zostać? Wszystko jest możliwe, a jedno pewne. Że jeśli się zdecyduje to menedżera muzycznego szukać nie potrzebuje, bo jest moim ulubieńcem, a jej sąsiadem dwa domy dalej.
Rozmawiałyśmy chwilę, że życie jest naprawdę niesamowite.., że jak to możliwe, że odkryłam taką perłę przez przypadek w proponowanych postach na Instagramie, dwa domy od mojego znajomego dalej. Przypadek? A może wcale nie?
Któż to wie.
J.
Komentarze
Prześlij komentarz