Kiedy
był małym chłopcem w jego głowie pojawił się pomysł, z którego podśmiechuje się
do dziś. Oglądając z okna swojego bloku w rodzinnym Bytomiu panów, którzy
przyjeżdżali śmieciarką i wyrzucali śmiecie, po czym pakowali się z tyłu i
trzymając się rurek odjeżdżali, on marzył, by też tak jeździć. Oczywiście
nie był to pomysł związany poważnie z moją przyszłością, bo nie wykonuję tego
zawodu – śmiejąc się skomentował. Myśl àpropos bycia muzykiem powstała
w jego głowie wcześniej niż był w stanie sobie to przywołać, bo muzyka była w
jego domu odkąd pamięta. Zamiast dźwięku telewizora słychać było dźwięki
muzyki, czy to – jeszcze wtedy
- z magnetofonu czy z
licznych kaset wideo z koncertami, które miał jego tata. Myśli, że zanim zaczął
świadomie interesować się muzyką to na pewno kilka dobrych lat muzyki
intensywnie słuchał. Czy wpływ na wybór instrumentu miał jego ojciec, również
perkusista? Szczerze wyznał, że momentu, w którym powiedział sobie, że będzie
perkusistą, nie pamięta.., ale zawsze chciał grać na bębnach, czego najlepiej
dowodzą zdjęcia, na których pcha się do bębnów nie mając jeszcze skończonego
pół roku (!). Pamięta, że będąc małym chłopcem, zawsze perkusiści kojarzyli mu
się z takimi fajowymi kolesiami, będącymi tak fajnymi, że wszyscy im tego
zazdroszczą – wyobraźnia dziecka nie zna granic.
Jeżeli chodzi o jego tatę jest taka możliwość, że zapis genetyczny mógł go
w pewien sposób ukierunkowywać, aczkolwiek rzeczą, którą pamięta najlepiej to
te chwile, w których jego tata mówi: Synku, zastanów się jeszcze, czy
na pewno perkusja. Będziesz musiał nosić dużo ciężkich rzeczy, rozkładać,
pakować to za każdym razem tyle czasu, jak reszta już dawno będzie gotowa. Nie
lepiej coś mniejszego? Wcale nie. Zdecydował się pójść do
Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej im.
Fryderyka Chopina w Bytomiu, gdzie zaczął od fortepianu. Absolutnie nie
dlatego, że chciał. Bo od początku wiedział, że chce na perkusję, ale w tamtych
czasach nie było możliwości. Nie ma tego złego, bo przez pierwsze cztery lata
edukacji, bardzo dobrze poznał harmoniczną stronę muzyki. Oczywiście, pomijając
jego wielkie rozczarowanie, kiedy w piątej klasie – będąc wreszcie w klasie
perkusji – na pierwszej lekcji nauczycielka postawiła przed nim werbel, podała
dwie pałki i powiedziała: siadaj. Wyznał, że doznał szoku i był załamany.
Cztery lata czekał na perkusję, która wciąż stała pod ścianą. W programie
klasycznym, który wówczas obowiązywał nie było gry na perkusji. To, czego tam
uczono? – zapytałam zdziwiona. Odpowiedział, że początkowo właśnie gry na samym
werblu, która trwała rok.. . W przedmaturalnej klasie nastąpiła zmiana
nauczyciela na młodego chłopaka z Akademii Muzycznej, który widząc jego
nastawienie, kierował go w stronę rzeczy, które bardziej mu podchodziły.
Dodatkowo do Polski przyjeżdżał amerykański muzyk – Brad Terry, który znał się
z jego tatą. Pewnego dnia poszli do jego szkoły, gdzie pokazano mu skalę
bluesową i poproszono o improwizację. Była dla niego czymś zupełnie nieznanym,
ponieważ w szkole klasycznej uczono tego, co było zapisane w nutach. Zauważono
w nim potencjał. Śmiem twierdzić, że wcale nie mały. Brad Terry, rok w rok
organizował warsztaty w Stanach Zjednoczonych, dla polskich dzieci. Wtedy
chciał, żeby to on pojechał. Wyznał, że niektóre możliwości, które pojawiają
się zbyt wcześnie nie zostają docenione tak, jak doceniłby je teraz, ale to
dlatego, że dzieci mają inne spojrzenie. Dzisiejszy Instagram, pokazujący
piękne obrazki ludzi, wyjeżdżających do Stanów wywołuje ogromne wrażenie. On w
wieku 13 lat podczas wakacji zjeździł Stany wzdłuż i wszerz. Wracał tam kilka
razy z rzędu, traktując to na zasadzie, fajnie, że jedziemy. Podczas pierwszych
warsztatów – i przesłuchań związanych
z nimi – usłyszał, że ma zagrać rytm Bossa Nova.. Szczerze wyznał, że nie miał
pojęcia, co to jest, bo na bębnach nigdy nie grał, a dodatkowo, ktoś kazał grać
konkretny rytm. Mimo to każde wakacje były dla niego motorem napędzającym,
ponieważ żył tym, że niedługo znowu wyjedzie do Stanów na warsztaty, gdzie
będzie robił to, co chce, bo może. Wyznał, że z perspektywy czasu jest pełen
podziwu dla swoich rodziców, którzy zgodzili się na samodzielny wyjazd
trzynastolatka w towarzystwie dwóch chłopaków i muzyka, będącego ich opiekunem.
Myślę, że jego rodzice doskonale wiedzieli, że zaufanie do dziecka jest formą
zaufania do siebie, do własnych metod wychowawczych. Skoro tak dużo inwestowali
w jego wychowanie, byli pewni, że warto dać mu kredyt zaufania. I słusznie, bo
to ich krew. Pierwsze koncerty grał w knajpkach w Bytomiu w wieku 14/15 lat.
Mimo że publiczność była przeważnie rodzinno – znajoma, to przychodzili ludzie,
bo tworzyli plakaty, żeby kogoś zwabić. Jednak dopiero petardą było Afro..
. Łozo z Tomsonem grali z DJ’em Bejbi i w pewnym momencie padł pomysł,
żeby zagrać bardziej z bandem. Didżej, który z nami grał powiedział, że jego
brat jest basistą, więc może on.., więc OK. – jest basista. Który
powiedział, że kiedyś chodził do szkoły muzycznej z pianistą – Śniady, no
dobra.. to dawaj tego Śniadego. Pianista, masz jakiegoś perkusistę? Powiedział:
no mam, Tomka Torresa, bo studiowaliśmy razem w Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Mieliśmy
jeszcze gitarzystę z Wrocławia, który zmienił się kilkakrotnie i finalnie
został Baron. Jesteśmy składanką po znajomości – opowiadał. Okazało
się, że charakterologicznie się dobrali i bardzo polubili. Tak się miało
zadziać, bo wyznał, że nie wierzy w przypadki. Wtrąciłam, że ja też nie.
Początki nie były łatwe. Pamięta, jak spacerowali po Nowym Świecie, – jednej z
ulic Warszawy – i mijając przechodniów szeptali nazwę swojego zespołu. Sądzili, że tym sposobem Afromental utkwi
ludziom w pamięci na tyle, że być może teraz nie będą wiedzieć, o co chodzi,
ale że kiedyś ta nazwa do nich wróci i przypomną sobie sytuację z tej ulicy.
Wyznał, że ludzie patrzyli na nich, jak na głupków, ale byli sobą tak
pozytywnie zakręceni, że wcale się tym nie martwili. Mimo że długo nie było
żadnych efektów, nie poddali się, tylko wzajemnie napędzali. Kiedyś znalazł
napisany w Wordzie ich pierwszy rider techniczny (wymagania zespołu), w którym
nie było zawartych żadnych technicznych danych, czego potrzebują pod względem
sprzętu. Było napisane, że są młodą grupą pozytywnie zakręconych chłopaków,
którzy chcą dawać ludziom radość i potrafią to robić, grając. Jeżeli mowa o
wymaganiach to chcieliby, aby zostały pokryte koszta podróży na studenckie
bilety PKP na dany koncert, żeby wyjść
na przysłowiowe zero. Najczęściej działo się tak, że i tak dopłacali. To było
tzw. „granie za browara”, na które się zgadzali, bo jednak cały czas mieli w
głowie, by rozsiewać tę myśl o zespole. Nigdy nie tracili nadziei, mimo
że czasami na koncert przychodziły trzy osoby. Nie ukrywa, że było to trudne,
bo mierzyli się ze swoim wyobrażeniem tego, czego pragnęli. Byli pewni, że mają
coś wartościowego, co chcieli pokazać ludziom, a na publiczności trzy
osoby. Masz ten zawód z jednej strony, że jednak nie dałeś rady namówić
innych.., a z drugiej jednak te trzy osoby przyszły, poświęcają ten czas
swojego dnia, więc musisz dać sto procent – opowiadał. Jego tata
zawsze powtarzał, że bez znaczenia, ile jest osób, nie można zagrać na
pięćdziesiąt procent tylko dlatego, że ktoś nie przyszedł na koncert. Zapytany
o moment zwrotny odpowiedział, że pamięta bardzo dobrze. Nastąpił po
premierze Pray 4 love, utworu Łukasza Targosza, zaśpiewanym jakby
na zlecenie przez nich, wokalistów z Afromental. Numer powstał na
potrzebę filmu Kochaj i tańcz, bardzo nagłośnionego przez stację TVN i nagle stało się coś niesamowitego. Po tym zdarzeniu,
zagrali koncert w Elblągu, na który przyszło ogrom ludzi, krzyczących ich
imiona.., bo ich rozpoznawali, czym byli zszokowani. Wspominał, że za sceną
była wieża widokowa Katedry, gdzie znajdowały się ich garderoby. Tam
spotkaliśmy się po koncercie, przybijając sobie piątki i.. schodzimy po
schodach i zaczął się taki pisk.., taki wrzask, którego w życiu wcześniej wobec
własnej osoby nie słyszałem i myślę, że koledzy też nie. I to był pierwszy taki
moment, że stwierdziliśmy: Wow… – opowiadał, a ja słuchałam,
odczuwając wszystkie silne emocje. Każdy kolejny koncert cieszył się coraz
większą publicznością. Były takie koncerty, kiedy wychodzimy z balkonu
i po horyzont masa młodych ludzi, wrzeszczących naszą nazwę, no petarda –
wspominał. To było 10 lat temu, kiedy ich fani byli nastolatkami. Wyznał, że
dzisiaj reakcja jest inna, bo starsi ludzi mogą bardzo kochać artystę, ale już
tego nie okazują w sposób jak osoby, które mają po naście lat. To się z czasem
zmienia. Pamięta, jak podeszła kiedyś do niego dziewczyna, która jest już
kobietą i powiedziała, że słucha ich od dzieciństwa. Zapytana o wiek
odpowiedziała, że ma 21 lat. Ona dorastała z tą muzyką i to jest
mega – wyznał. Zapytany o ciemną stronę tego zawodu szczerze
powiedział, że niezwykle absorbujące jest podróżowanie.. jeżdżenie z miejsca na
miejsce i w między czasie granie koncertów powoduje, że ciało się męczy.
Wyznał, że zdarzają się sytuacje, i to nie wśród fanów, co ludzi, którzy go
rozpoznają, że np. podczas jedzenia potrafią naciskać, prosząc o zdjęcie czy
autograf.. . Zapytany o reakcję w takiej sytuacji odpowiedział, że grzecznie
prosi, aby pozwolić mu dokończyć posiłek, po którym chętnie zrobi zdjęcie oraz
podpisze, co trzeba. Na szczęście nie mam dużego problemu i mogę na
spokojnie poruszać się komunikacją miejską, nie to, co kolega, Baron – śmiejąc się, podsumował. On od zawsze chciał grać i mieć zespół, który ludzie będą kochać
nie dlatego, żeby zaczepiano go na ulicy o autograf czy zdjęcie.., bo
jeżeli młodzi ludzie do tego dążą to dlatego, że jeszcze nie zdają sobie
sprawy, jakie to jest uciążliwe, być znanym.. –
wyznał. Jemu jest zawsze bardzo miło, bo w 99 % spotyka się z czymś
bardziej: Ooo, czy pan jest z Afromental ? Z uwagi na fakt, że
tata jest muzykiem, jako mały chłopiec zawsze był pytany, czy jest synem Jose
Torresa albo czy Jose Torres to jego tata. Wtedy śmiał się, że może nadejdzie
czas, kiedy będą pytać jego tatę, czy jest tatą Tomka Torresa z Afromental.
I faktycznie tak się stało. W momencie, kiedy jego tata przestał pracować w
telewizji – kiedyś był taki program Wieczór z Jagielskim, z którego
większość go zna, a który się zakończył, a jak nie jesteś w telewizji to
ludziom wydaje się, że nic nie robisz – został zaczepiony na ulicy. Po
stwierdzeniu: Ja pana chyba kojarzę, jego tata spodziewał się, że
odpowie: Tak, jestem Jose Torres. Ku jego zaskoczeniu padło
pytanie: Czy pan nie jest przypadkiem tatą tego perkusisty z Afromental?
O kurczę, pomyślał, bo – jak się dowiedziałam – sam mu o tym opowiadał.
Tomek Torres to wspaniały muzyk, ale przede wszystkim przepełniony miłością człowiek, który trafił na partnerkę równą sobie. Paulina – jego narzeczona – była uczennicą jego przyjaciółki, grającej u jego taty. Kiedy usłyszał od niej, że to bardzo muzykalna dziewczyna stwierdził, że jak będzie okazja to wybierze się na występ jej posłuchać. I pewnego dnia pojechał do Świnoujścia. Mimo że początkowo oboje mieli swoje życia, to myśli, że taka pierwsza iskierka już wtedy się zapaliła. Po pierwszym spotkaniu ich drogi się rozeszły, ale krąg znajomych w branży muzycznej jest na tyle mały, że czasami na siebie natrafiali. Ona ze Świnoujścia pojechała do Gdyni. On z Bytomia przeprowadził się do Wrocławia. Żyli w różnych częściach Polski i ponadto kontakt też mieli sporadyczny. Po kilku latach uszczuplonej znajomości na odległość spotkali się w jednym mieście, którym została Warszawa. W tamtym momencie całe ich życia, które mieli poprzednie musiały odejść, bo póki byli daleko.. . Widywali się czasem raz w roku w zależności od tego, gdzie Tomek grał koncert. Kiedy ona przeprowadziła się do Warszawy, on już kilka lat w niej mieszkał. Świadomość bycia w jednym mieście sprawiła, że mogli widywać się w każdym momencie.. . Jemu się wydaje, że tak po prostu jest. Idziemy przez życie drogą, która czasami jest dla nas nie jasna. Uważa, że jest wyższy plan z góry bardziej widoczny.., że jest taka jedna szeroka perspektywa, której nie jesteśmy w stanie zobaczyć tylko możemy jej zaufać. On jest osobą, która ufa. Zapytany o to, czy wtedy, choć raz pomyślał, że chciałby mieć Paulinę, jako swoją dziewczynę, odpowiedział: Myślałem, nie myślałem… Miałem partnerkę, wziąłem ślub.., nie skupiałem się na tym, co by było gdyby.., bo dla mnie Paulina była dziewczyną, która ma chłopaka, która mieszka w Gdyni.. . I jakby fajnie nam się rozmawia i wszystko jest super.. Mieliśmy świetny kontakt od zawsze.. wiedziałem, że jesteśmy na tych samych falach, ale co zrobisz.. . Możesz sobie tylko pogdybać. Ona miała swoje, ja też nie miałem w planie zostawić swojego życia.. . On jest osobą, która nie uznaje związku na odległość, bo potrzebuje bliskości i ciepła. Oczywiście, dzisiaj wyjeżdża w trasy i czasami z Pauliną się mijają, ale wie, że zaraz wraca.., dlatego wracając do mojego pytania, dokończył jeszcze: Nawet nie myślałem, co mogłoby być, bo życie na odległość nigdy mnie nie interesowało. Ona była w Gdyni, ja we Wrocławiu. Później ja przeprowadziłem się do Warszawy, ona nadal była w Gdyni.. Moment, kiedy trzy lata temu dostała się do musicalu Mama Mia ! i przyjechała do Warszawy totalnie wszystko zmienił.. Zaczęliśmy częściej rozmawiać, widywać się.. No i tak.. (wymownie uśmiechnął się).
Emocje towarzyszyły mi od początku naszego spotkania, ale.. co za mężczyzna, właśnie wtedy pomyślałam. W życiu nie mówi, że nie ma czasu, bo jak twierdzi, to kwestia nastawienia. Słusznie zaznacza, że jeśli chcesz nie mieć czasu to go mieć nie będziesz. Jeśli chcesz mieć czas, to go mieć będziesz. Zdradził, że przez wiele lat wmawiał sobie, że nie ma czasu ćwiczyć i chodzić na siłownie. Okazało się, że wystarczy rozpocząć dzień dwie godziny wcześniej i nagle magicznym sposobem jest ten czas. Nawet w najbardziej zapracowanych okresach stara się i poświęca czas tym, których kocha. To, że ma przy sobie osobę tak kochającą i tak otwartą i też nieograniczającą jego wolności powoduje, że może robić wiele rzeczy, bo nie jest przez nią osaczony. Oboje dają sobie wolność, bo uważają, że jest ona podstawą miłości. Poprosiłam, by zdradził, jaka ona jest i na odpowiedź wcale nie musiałam długo czekać. Najpiękniejsza, najmądrzejsza, chodzący pozytywizm.., ma gorsze dni, jak każdy, ale jej pozytywne wibracje to jest masakra – wyznał. Ciepło, dobroć, zaufanie, otwartość do ludzi, mega talent i pracowita jak ja pierdziele – dokończył. Tomek i Paulina to Bliźniacze Płomienie. Zastanawiałam się, czy to możliwe, by jedna dusza miała dwa ciała? Nie są tego samego znaku zodiaku, ale oboje są numerologiczną piątką. Często łapią się na tym, że mówią to samo, myślą to samo. Stwierdził, że zupełnie jakby byli kopią siebie, tylko w innym opakowaniu.
Zdradzę Wam, że byłam nim oczarowana od początku naszego spotkania. Najprzystojniejszy z najprzystojniejszych, zabawny, mądry i piekielnie inteligentny. Zapytany o to, jak to jest być mężczyzną, który stawia na nogi i zwala z nóg odpowiedział, że musi się otrząsnąć, bo go zawstydziłam, więc teraz muszę poczekać. To było wymowne, dlatego nie chcąc tracić czasu na milczenie zaczęłam zastanawiać się.. jaką myślą przewodnią w życiu kieruje się Tomek Torres. Zaznaczył, że na pewno one zmieniają się z biegiem czasu. Teraz to zaufanie losowi i temu, że każdy z nas jest drodze, na której być powinien. Z odważnym krokiem i otwartymi ramionami wchodzić w każdy dzień. I być bardzo mocno skupionym – oczywiście planować podróże, przyszłość, zastanawiać się, co będzie.. – Tu i teraz. Dzisiaj.
Nie mogłam nie zapytać o jego tatuaże, które od zawsze – już ze sceny – mnie intrygowały, bo czymże jest prawdziwa męskość, jeśli nie wymieszanymi w odpowiednich proporcjach, klasą i szaleństwem? Pierwszy tatuaż wykonał w wieku 16 lat i to dlatego, że zawsze w szkole był przez dyrekcję „męczony” o to, że nie można mieć tatuaży mieć. Zdradził, że jeżeli jemu ktoś mówi, że czegoś nie można to działa odwrotnie. Wtedy zrobił tatuaż na całe ramię, specjalnie żeby wystawał poza koszulkę. Słonia przywiozłem z Tajlandii, jako pamiątkę z wyjazdu. Pierwszy raz w życiu miałem okazję z bliska obcować ze słoniami, w których po prostu się zakochałem. Moje plecy zdobi wizerunek perkusisty (tzw. dobosza, czyli perkusisty marszującego) - tatuaż związany z wykonywanym zawodem, bo trzeba decydować się na takie, które będą przez całe życie miały tę samą wartość. „True love” na palcach wykonałem na cześć Pauliny. Biała gwiazda na czerwonym tle jest wycinkiem flagi kubańskiej, jako, że jego tata jest kubańczykiem. Drzewo z korzeniami, żeby nie zapominać o korzeniach.., drzewo, jako rodzina. . Róże zrobiłem w hołdzie dla najpiękniejszych kobiet w moim życiu - jedną dla mojej mamy, drugą dla Pauliny. Słowa: "Be yourself no matter, what they say" są słowami Stinga, który był moim długoletnim ulubionym artystą i z tym hasłem szedłem od dzieciaka.. żeby zawsze być sobą, bez względu na to, co mówią inni. Latarnię morską wykonałem w hołdzie dla swojego taty.., bo ojciec to jest taka latarnia morska właśnie. Nie to, że ciągnie Cię za rękę i pokazuje, którędy masz iść.., tylko rozświetla drogę, którą masz podążać i tym samym pomaga dotrzeć do domu.. To też symbol bezpiecznego powrotu – mnie, jako artysty – do domu – z zaangażowaniem opowiedział.
Zapytany o to, czego mogłabym mu życzyć w kontekście pracy artystycznej i życia z Pauliną odpowiedział: W życiu z Pauliną potrzeba nam teraz udanych zaślubin, które planujemy. Później będziemy się zastanawiać nad dzieckiem, czyli robić po prostu i próbować jak Bóg da. Masz układy, więc da na pewno – wtrąciłam mimochodem. Jesteśmy dziećmi szczęścia, więc myślę, że nie będzie problemu. Żebyśmy byli, więc zdrowi i się powiększali rodzinnie. A zawodowo.., żeby przede wszystkim piąta płyta wreszcie wyszła i była sukcesem i żebyśmy grali grali grali.. Czego z serca życzę. Zapytany o powodzenia oraz największy sukces odpowiedział, że jeszcze dziesięć lat temu zacząłby wymieniać nagrody, które wygrał z zespołem albo sam, a jest ich całe mnóstwo.., ale dzisiaj odpowie, że jego największym sukcesem życiowym jest osoba, którą kocha, i która kocha jego. Bo miłość ze zwrotem jest najcudowniejszą rzeczą.., i że ma grono przyjaciół, którzy wskoczą za nim w ogień. I masz nas – wtrąciłam. Na szczęście odpowiedział: Oczywiście, że tak ;)
Dzięki Bogu, że jego tata wybrał Polskę, a nie Bułgarię, a taką miał możliwość podczas wymiany studenckiej, bo w przeciwnym razie nie mielibyśmy wspaniałego perkusisty.
Kiedyś słyszałam o panującej zasadzie: Jeśli nie przyszedłeś pięć minut za wcześnie, jesteś spóźniony. Jest też stare powiedzenie: Jeżeli przyszedłeś pięć minut za wcześnie, to jesteś punktualnie. Jeżeli jesteś punktualnie, to się spóźniłeś. A jeśli się spóźniłeś, to już tu nie pracujesz. Na szczęście spotkanie z tym mężczyzną nie było rozmową rekrutacyjną. Zaproponował spotkanie w Parku w Powsinie, na terenie Lasu Kabackiego.
Zapytany, o to miejsce odpowiedział, że zasugerowałam wolne powietrze i trawę, więc to było pierwsze, które od razu przyszło do głowy. Ubrany na kolorowo, z szerokim uśmiechem, szybko zwrócił moją uwagę.
Zawiodłam Cię dzisiaj? – zapytałam, gdy wyznał, że jest przepunktualny.
Właśnie nie, bo napisałaś pół godziny wcześniej, że będziesz trochę spóźniona i to lubię. Nie lubię, jak ktoś umawia się ze mną na godzinę i nie przychodzi na tę godzinę, nic nie mówiąc, także absolutnie. W moim myśleniu, idealnie się zachowałaś.
– Uff, co za ulga.. – pomyślałam. I zaczęliśmy rozmawiać.
Są takie spotkania, których się nie zapomina i wiedz,
że to było jedno z nich. Kiedyś, jako nastolatka pod barierką na koncercie,
dziś, jako dojrzała kobieta w rozmowie. Tomka Torresa niezwykle cenię i
podziwiam jako artystę i człowieka. Możliwość poznania go bliżej, tylko to
spotęgowała.
I Park w Powsinie nabrał nowego znaczenia.
J.
Tomek Torres to wspaniały muzyk, ale przede wszystkim przepełniony miłością człowiek, który trafił na partnerkę równą sobie. Paulina – jego narzeczona – była uczennicą jego przyjaciółki, grającej u jego taty. Kiedy usłyszał od niej, że to bardzo muzykalna dziewczyna stwierdził, że jak będzie okazja to wybierze się na występ jej posłuchać. I pewnego dnia pojechał do Świnoujścia. Mimo że początkowo oboje mieli swoje życia, to myśli, że taka pierwsza iskierka już wtedy się zapaliła. Po pierwszym spotkaniu ich drogi się rozeszły, ale krąg znajomych w branży muzycznej jest na tyle mały, że czasami na siebie natrafiali. Ona ze Świnoujścia pojechała do Gdyni. On z Bytomia przeprowadził się do Wrocławia. Żyli w różnych częściach Polski i ponadto kontakt też mieli sporadyczny. Po kilku latach uszczuplonej znajomości na odległość spotkali się w jednym mieście, którym została Warszawa. W tamtym momencie całe ich życia, które mieli poprzednie musiały odejść, bo póki byli daleko.. . Widywali się czasem raz w roku w zależności od tego, gdzie Tomek grał koncert. Kiedy ona przeprowadziła się do Warszawy, on już kilka lat w niej mieszkał. Świadomość bycia w jednym mieście sprawiła, że mogli widywać się w każdym momencie.. . Jemu się wydaje, że tak po prostu jest. Idziemy przez życie drogą, która czasami jest dla nas nie jasna. Uważa, że jest wyższy plan z góry bardziej widoczny.., że jest taka jedna szeroka perspektywa, której nie jesteśmy w stanie zobaczyć tylko możemy jej zaufać. On jest osobą, która ufa. Zapytany o to, czy wtedy, choć raz pomyślał, że chciałby mieć Paulinę, jako swoją dziewczynę, odpowiedział: Myślałem, nie myślałem… Miałem partnerkę, wziąłem ślub.., nie skupiałem się na tym, co by było gdyby.., bo dla mnie Paulina była dziewczyną, która ma chłopaka, która mieszka w Gdyni.. . I jakby fajnie nam się rozmawia i wszystko jest super.. Mieliśmy świetny kontakt od zawsze.. wiedziałem, że jesteśmy na tych samych falach, ale co zrobisz.. . Możesz sobie tylko pogdybać. Ona miała swoje, ja też nie miałem w planie zostawić swojego życia.. . On jest osobą, która nie uznaje związku na odległość, bo potrzebuje bliskości i ciepła. Oczywiście, dzisiaj wyjeżdża w trasy i czasami z Pauliną się mijają, ale wie, że zaraz wraca.., dlatego wracając do mojego pytania, dokończył jeszcze: Nawet nie myślałem, co mogłoby być, bo życie na odległość nigdy mnie nie interesowało. Ona była w Gdyni, ja we Wrocławiu. Później ja przeprowadziłem się do Warszawy, ona nadal była w Gdyni.. Moment, kiedy trzy lata temu dostała się do musicalu Mama Mia ! i przyjechała do Warszawy totalnie wszystko zmienił.. Zaczęliśmy częściej rozmawiać, widywać się.. No i tak.. (wymownie uśmiechnął się).
Emocje towarzyszyły mi od początku naszego spotkania, ale.. co za mężczyzna, właśnie wtedy pomyślałam. W życiu nie mówi, że nie ma czasu, bo jak twierdzi, to kwestia nastawienia. Słusznie zaznacza, że jeśli chcesz nie mieć czasu to go mieć nie będziesz. Jeśli chcesz mieć czas, to go mieć będziesz. Zdradził, że przez wiele lat wmawiał sobie, że nie ma czasu ćwiczyć i chodzić na siłownie. Okazało się, że wystarczy rozpocząć dzień dwie godziny wcześniej i nagle magicznym sposobem jest ten czas. Nawet w najbardziej zapracowanych okresach stara się i poświęca czas tym, których kocha. To, że ma przy sobie osobę tak kochającą i tak otwartą i też nieograniczającą jego wolności powoduje, że może robić wiele rzeczy, bo nie jest przez nią osaczony. Oboje dają sobie wolność, bo uważają, że jest ona podstawą miłości. Poprosiłam, by zdradził, jaka ona jest i na odpowiedź wcale nie musiałam długo czekać. Najpiękniejsza, najmądrzejsza, chodzący pozytywizm.., ma gorsze dni, jak każdy, ale jej pozytywne wibracje to jest masakra – wyznał. Ciepło, dobroć, zaufanie, otwartość do ludzi, mega talent i pracowita jak ja pierdziele – dokończył. Tomek i Paulina to Bliźniacze Płomienie. Zastanawiałam się, czy to możliwe, by jedna dusza miała dwa ciała? Nie są tego samego znaku zodiaku, ale oboje są numerologiczną piątką. Często łapią się na tym, że mówią to samo, myślą to samo. Stwierdził, że zupełnie jakby byli kopią siebie, tylko w innym opakowaniu.
Zdradzę Wam, że byłam nim oczarowana od początku naszego spotkania. Najprzystojniejszy z najprzystojniejszych, zabawny, mądry i piekielnie inteligentny. Zapytany o to, jak to jest być mężczyzną, który stawia na nogi i zwala z nóg odpowiedział, że musi się otrząsnąć, bo go zawstydziłam, więc teraz muszę poczekać. To było wymowne, dlatego nie chcąc tracić czasu na milczenie zaczęłam zastanawiać się.. jaką myślą przewodnią w życiu kieruje się Tomek Torres. Zaznaczył, że na pewno one zmieniają się z biegiem czasu. Teraz to zaufanie losowi i temu, że każdy z nas jest drodze, na której być powinien. Z odważnym krokiem i otwartymi ramionami wchodzić w każdy dzień. I być bardzo mocno skupionym – oczywiście planować podróże, przyszłość, zastanawiać się, co będzie.. – Tu i teraz. Dzisiaj.
Nie mogłam nie zapytać o jego tatuaże, które od zawsze – już ze sceny – mnie intrygowały, bo czymże jest prawdziwa męskość, jeśli nie wymieszanymi w odpowiednich proporcjach, klasą i szaleństwem? Pierwszy tatuaż wykonał w wieku 16 lat i to dlatego, że zawsze w szkole był przez dyrekcję „męczony” o to, że nie można mieć tatuaży mieć. Zdradził, że jeżeli jemu ktoś mówi, że czegoś nie można to działa odwrotnie. Wtedy zrobił tatuaż na całe ramię, specjalnie żeby wystawał poza koszulkę. Słonia przywiozłem z Tajlandii, jako pamiątkę z wyjazdu. Pierwszy raz w życiu miałem okazję z bliska obcować ze słoniami, w których po prostu się zakochałem. Moje plecy zdobi wizerunek perkusisty (tzw. dobosza, czyli perkusisty marszującego) - tatuaż związany z wykonywanym zawodem, bo trzeba decydować się na takie, które będą przez całe życie miały tę samą wartość. „True love” na palcach wykonałem na cześć Pauliny. Biała gwiazda na czerwonym tle jest wycinkiem flagi kubańskiej, jako, że jego tata jest kubańczykiem. Drzewo z korzeniami, żeby nie zapominać o korzeniach.., drzewo, jako rodzina. . Róże zrobiłem w hołdzie dla najpiękniejszych kobiet w moim życiu - jedną dla mojej mamy, drugą dla Pauliny. Słowa: "Be yourself no matter, what they say" są słowami Stinga, który był moim długoletnim ulubionym artystą i z tym hasłem szedłem od dzieciaka.. żeby zawsze być sobą, bez względu na to, co mówią inni. Latarnię morską wykonałem w hołdzie dla swojego taty.., bo ojciec to jest taka latarnia morska właśnie. Nie to, że ciągnie Cię za rękę i pokazuje, którędy masz iść.., tylko rozświetla drogę, którą masz podążać i tym samym pomaga dotrzeć do domu.. To też symbol bezpiecznego powrotu – mnie, jako artysty – do domu – z zaangażowaniem opowiedział.
Zapytany o to, czego mogłabym mu życzyć w kontekście pracy artystycznej i życia z Pauliną odpowiedział: W życiu z Pauliną potrzeba nam teraz udanych zaślubin, które planujemy. Później będziemy się zastanawiać nad dzieckiem, czyli robić po prostu i próbować jak Bóg da. Masz układy, więc da na pewno – wtrąciłam mimochodem. Jesteśmy dziećmi szczęścia, więc myślę, że nie będzie problemu. Żebyśmy byli, więc zdrowi i się powiększali rodzinnie. A zawodowo.., żeby przede wszystkim piąta płyta wreszcie wyszła i była sukcesem i żebyśmy grali grali grali.. Czego z serca życzę. Zapytany o powodzenia oraz największy sukces odpowiedział, że jeszcze dziesięć lat temu zacząłby wymieniać nagrody, które wygrał z zespołem albo sam, a jest ich całe mnóstwo.., ale dzisiaj odpowie, że jego największym sukcesem życiowym jest osoba, którą kocha, i która kocha jego. Bo miłość ze zwrotem jest najcudowniejszą rzeczą.., i że ma grono przyjaciół, którzy wskoczą za nim w ogień. I masz nas – wtrąciłam. Na szczęście odpowiedział: Oczywiście, że tak ;)
Dzięki Bogu, że jego tata wybrał Polskę, a nie Bułgarię, a taką miał możliwość podczas wymiany studenckiej, bo w przeciwnym razie nie mielibyśmy wspaniałego perkusisty.
Kiedyś słyszałam o panującej zasadzie: Jeśli nie przyszedłeś pięć minut za wcześnie, jesteś spóźniony. Jest też stare powiedzenie: Jeżeli przyszedłeś pięć minut za wcześnie, to jesteś punktualnie. Jeżeli jesteś punktualnie, to się spóźniłeś. A jeśli się spóźniłeś, to już tu nie pracujesz. Na szczęście spotkanie z tym mężczyzną nie było rozmową rekrutacyjną. Zaproponował spotkanie w Parku w Powsinie, na terenie Lasu Kabackiego.
Zapytany, o to miejsce odpowiedział, że zasugerowałam wolne powietrze i trawę, więc to było pierwsze, które od razu przyszło do głowy. Ubrany na kolorowo, z szerokim uśmiechem, szybko zwrócił moją uwagę.
Zawiodłam Cię dzisiaj? – zapytałam, gdy wyznał, że jest przepunktualny.
Właśnie nie, bo napisałaś pół godziny wcześniej, że będziesz trochę spóźniona i to lubię. Nie lubię, jak ktoś umawia się ze mną na godzinę i nie przychodzi na tę godzinę, nic nie mówiąc, także absolutnie. W moim myśleniu, idealnie się zachowałaś.
– Uff, co za ulga.. – pomyślałam. I zaczęliśmy rozmawiać.
I Park w Powsinie nabrał nowego znaczenia.
J.
Komentarze
Prześlij komentarz