Kiedy
była małą dziewczynką to chciała zostać piosenkarką jak wszystkie inne w
otoczeniu dziewczynki. Szybko jej przeszło, kiedy nagle uświadomiła sobie, że
nie potrafi śpiewać. Skąd ten wniosek? Z czasów podstawówki podczas wyborów Miss Szkoły. Byłam w
piątej lub szóstej klasie i jednym z zadań było zaśpiewanie piosenki lub
opowiedzenie wierszyka. Ja przebrana za kosmonautę, co też było jednym z zadań
- żeby mieć jakiś oryginalny strój - zaczęłam śpiewać do mikrofonu. Co
prawda nie pamiętam jaką piosenkę, ale pamiętam, że było mi wtedy bardzo źle.
Zaczęłam piać, a mikrofon piszczeć, bo nie potrafiłam zachować odpowiedniej
odległości i to był koniec kariery piosenkarki. Wtedy postanowiła, że zostanie aktorką, ale
jak sama powiedziała, to też jej nie wyszło. To były dziecięce marzenia. Kiedy
była starsza dostrzegła, że bardzo dobrze pisze rozprawki oraz opowiadania. Już
w klasie podstawowej była jedną z lepszych osób z języka polskiego. Nic więc
dziwnego, że postanowiła pójść w tym kierunku. Nie była bierną dziewczyną tylko
siedzącą w szkolnej ławce. Ona tworzyła i dzieliła się swoimi publikacjami.
Początkowo zapisywała po kryjomu wiersze, a później wysyłała na konkurs krótkie
historie do różnego typu gazet, najczęściej młodzieżowych. W ortografii
zdobywała drugie albo trzecie miejsca. W konkursach z gazet wyróżnienia, które
zawsze dla niej dużo znaczyły. Później zaczęła pisać pamiętniki, a międzyczasie
kiełkował w niej pomysł założenia bloga. Powstał jeden, a potem drugi.
Przyznała, że miała pięć do tej pory. Każdy, który ujrzał światło dzienne
kasowała po roku, dwóch. Dlaczego? To były takie etapy mojego życia. Pisząc każdego z tych
blogów byłam innym człowiekiem. Te emocje były różne na przestrzeni tych lat.
Za każdym razem szukałam siebie w innej sferze, aż w końcu powstał ten blog,
który obecnie również umarł śmiercią naturalną, ale jest fanpage na facebooku.
Tam taką swoją dojrzałość, którą ukształtowałam przez ostatnie lata przelewam i
będę przelewać, bo lubię w tych krótszych formach pisemnych – opowiadała. Zaciekawiona, skąd w niej taka wrażliwość, od razu
zapytałam. Dowiedziałam się, że nikt w jej rodzinie nie był ukierunkowany
artystycznie, chociaż chrzestny miał olbrzymi potencjał, który uważa, że
zmarnował. Ona nigdy nie chciała porzucać swojej wrażliwości, którą życie od
najmłodszych lat próbowało gdzieś stłumić. Jak sama powiedziała: Ja się śmiałam do pewnego czasu, że mnie podmieniono w szpitalu. Taki miała z mamą stały żart przez pewien czas, bo była ponoć
do siebie i do swojej rodziny w ogóle nie podobna. Urodziłam się z kępą czarnych bujnych włosów i ze skośnymi
oczami, w dodatku z żółtaczką więc różne historie krążyły – wyznała. Mimo że duszy artysty wśród jej bliskich nie
było to mama dużo czytała, więc miłość do książek z pewnością to ona w niej zaszczepiła.
Pamięta, że jako małe dziecko dużo chorowała, więc większą część dzieciństwa
spędziła w szpitalach, gdzie mama przywoziła jej książki, które zresztą bardzo
lubiła.
Kiedy była młodą dziewczyną, wchodzącą w ten dorosły
świat, poznała o 8 lat starszego od siebie chłopaka, na jednych z internetowych
forum o... piłce nożnej. Ona była wówczas na etapie, kiedy sama nie wiedziała
czego od życia w ogóle chce. On był dojrzałym mężczyzną, który doskonale
wiedział i wrażliwość w niej rozbudził. Zagrał mi na tej nutce. Pokazał
mi książki, których do tej pory nigdy nie czytałam. Pamiętam, że traktowałam je
jak pracę domową, którą miałam do odrobienia. Te książki dawkowałam sobie co
jakiś czas, analizowałam treści i prowadziliśmy zaangażowane rozmowy na różne
tematy. Tak jest do dziś, ta relacja trwa już ponad 10 lat – opowiadała.
Oboje mają osobno rodziny i mieszkają w dwóch różnych zakątkach Polski.
Spotkali się dwa razy w życiu, ostatnio zupełnie przypadkiem po 10 latach
znajomości, po raz trzeci. Ku zaskoczeniu, mężczyzna, pokazał jej piękno
świata. Potrafimy się nie odzywać do siebie pół roku i nagle napisze do
mnie zdanie, że ja siedzę godzinami i myślę nad tym, co on do mnie napisał,
jakby wiedział, że ja tego teraz potrzebowałam w swoim życiu –
wyznała. Zachwycał się naturą. Dostrzegał małe rzeczy. Podkreślał jak ważne
jest wnętrze człowieka, jak istotne trzymanie swego ego w ryzach. To było dla
niej niesamowite, bo nikt wcześniej nie zwrócił jej na to uwagi. Uważa, że do
tego trzeba dojrzeć naprawdę. Nie ma mowy o książkach, w tym kontekście, bo
książki w niej tego nie wyzwoliły, ale człowiek. Uważa, że otacza się
wspaniałymi ludźmi. Nawet jeżeli po jakimś czasie okazuje się, że jakaś relacja
jest toksyczna to w każdej osobie próbuje znaleźć coś dobrego. Szuka swej roli
w każdej relacji lub lekcji w drugim człowieku. Mocno wierzy, że człowiek jest
częścią energii wszechświata i po coś na ten świat przyszedł. Dostrzeganie
magii w otoczeniu przede wszystkim - choć czasami na siłę - powoduje że czuje
się swojego rodzaju outsiderem. Śmieje się, że w poprzednim wcieleniu była
czarownicą i tak też postrzegana jest przez niektórych znajomych.
Kiedy była dorastającą dziewczyną to nie wiedziała, że
istnieje coś takiego, jak wizualizacja swojego życia. Miała w głowie
wyobrażenie tego, jak będzie jej życie w przyszłości wyglądać, ale nie do końca
wiedziała, jak to działa. Dzisiaj wykorzystuje potęgę podświadomości. Czegoś w życiu
chce, to się spełnia, ale nie po trupach do celu. Odrzuca negatywne myśli,
kierując się pozytywnym nastawieniem. Nie zakłada odgórnie, że czegoś się nie
da, chociaż jako młoda dziewczyna tak właśnie uważała. Wówczas była
zakompleksiona, niedoświadczona, nieoświecona. Teraz wierzy, ufa intuicji,
odrzuca „dobre rady” otoczenia, gdy w sercu czuje, że to dobry kierunek. Nawet
jeżeli błądzi to wyciąga wnioski. Prędzej czy później, ale zawsze. Ponadto
nauczyła się, że wszystko wymaga czasu. Bo wie, że wszystko, co się opłaca
posiadać, opłaca się również, aby na to czekać. Czyż nie? Jako nastolatka
wychodziła z założenia, że nie ma szans w sferze sportowej. Wspomniała, że w
czasach liceum nienawidziła wychowania fizycznego i zawsze starała się o
zwolnienie. Nie była w stanie przebiec na czas 100 m „bez zadyszki”. To, co
wydarzyło się z czasem dowodzi temu, że na wszystko w życiu przychodzi
odpowiedni moment. Kiedy po raz pierwszy zorganizowano w Złotoryi „Bieg
Wygasłych Wulkanów” to obserwowała startujących. Uświadomiona, że to od dawna
tłamsi w sobie, poczuła, że to jest TEN czas. Wyznała, że zawsze myślała o
sobie, że jest słaba kondycyjnie. Że nie ma możliwości wzięcia udziału w biegu,
bo nie da rady wydolnościowo bez żadnego przygotowania. Wracając do wulkanów...
Poznała kogoś, kto imponował jej tym, że świetnie sobie radził w sporcie dla
własnej satysfakcji. Bez konieczności zdobycia medali olimpijskich, lecz dla
udowodnienia czegoś samemu sobie. Dla zmierzenia się z własną psychiką. Mówił
jej, że trzeba pokonywać granice wewnątrz siebie i zaproponował wspólny start.
Obiecał wsparcie, więc postanowiła, że za jakiś czas wystartuje i rok później
tak się stało... Jak powiedziała, tak zrobiła. Swój pierwszy bieg zrealizowała
na 14 km i to było jej największe osiągnięcie, nie tylko fizyczne, ale przede
wszystkim psychiczne. To, że przezwyciężyła swoją słabość, której wyszła
naprzeciw. Ponadto, co roku stara się podnosić sobie poprzeczkę i wziąć w czymś
takim udział. Bo nie ma rzeczy niemożliwych, jak sama podsumowała. W jej
rodzinie nikt nie podejmował się takich akcji. Mama stale się o nią martwi,
twierdząc, że „pcha się w gips”. Nawet nie ogląda biegu, nie śledzi przebiegu
tylko mówi, żeby napisała wiadomość, jak tylko dobiegnie.
Troska o dziecko jest pierwszym i podstawowym
sprawdzianem stosunku człowieka do człowieka. A jakie dzieciństwo miała?
Dowiedziałam się, że nie było to dzieciństwo z marzeń. Jej rodzice rozstali
się, kiedy była siedmioletnią dziewczynką. Mimo że pamięta wszystkie złe
rzeczy, które działy się w domu rodzinnym, dzisiaj nie ma żalu do rodziców,
czerpie z tego siłę. Wspomniała, że mama zawsze od niej dużo wymagała. Mama,
która musiała radzić sobie sama, więc jest przekonana, że była taka, bo chciała
dla niej lepszego życia. Mama, która nie potrafiła czasem sama poradzić sobie z
emocjami, które w dzisiejszych czasach można łatwo przepracować, bo wizyty u
specjalistów nie są czymś szokującym. Ona sama ma za sobą kilka wizyt u
psychologa i wcale się tego nie wstydzi. Jak coś się zepsuje to trzeba naprawić. Wychodzi
z założenia, że człowieka i jego psychikę też można naprawić, jeśli tylko się
tego chce. Mama wymagała od niej w dzieciństwie naprawdę
bardzo dużo, co ona wtedy traktowała jako odgrywanie się na niej. Kiedy
organizowano wypady, to nie zawsze mogła w nich uczestniczyć, bo musiała
siedzieć w domu nad książkami albo miała sprawdzane zeszyty. Bywały
„kary” powszechnie stosowane przez rodziców we wcześniejszych latach. Teraz
powoli się od tego odchodzi, na całe szczęście! - wyznała. Gdyby
człowiek od początku miał takie narzędzia komunikacyjne i wiedzę o ludzkiej, a
zwłaszcza dziecięcej psychice, byłoby znacznie łatwiej się porozumieć – uzupełniła. Kiedy
miała osiągnięcia to zawsze mogło być lepiej. Kiedy dostała czwórkę to zawsze
mogła zdobyć piątkę. Czuła się nie dość wystarczająca. Zawsze
musiała się dobrze uczyć, musiała mieć czerwony pasek na świadectwie. Jeżeli go
nie miała to świat się nie zawalił, ale często słyszała, że musi być dobra; że
musi mieć najlepsze oceny, bo inaczej niczego w życiu nie osiągnie. Jak
zrobię sobie retrospekcję do czasów dzieciństwa to gdzieś ten emocjonalny bat
nade mną był. Nie używano przemocy wobec mnie, ale zawsze używano słowa:
musisz. Musisz się uczyć, musisz coś osiągnąć, musisz być lepsza od innych – wspomina.
Dzisiaj myśli sobie, że dlaczego ma być lepsza od innych, może po prostu być
sobą. Ktoś może być gorszy, ktoś może być ode mnie lepszy i to też jest
fajne. Lubię czerpać od lepszych od siebie inspirację – podsumowała.
Inspiracją są dla niej również dzieci, choć paradoksalnie mogłoby się wydawać,
że czego takie małe stworzenia mogą nauczyć dorosłego człowieka?! Otóż
bardzo dużo....
Moment przełomowy nastąpił po ukończeniu 18. roku
życia, kiedy po maturze otrzymała pracę w Niemczech jako opiekun dziecięcy.
Wiedziała, że jest to jedyny moment, kiedy będzie mogła zacząć decydować o
sobie. Wyjechała za granicę na rok i ten wyjazd był najlepszą decyzją,
jaką podjęła w życiu. Wróciła z powrotem, będąc całkowicie innym
człowiekiem. Mocno walczyła o swoją autonomię. Po powrocie, próbowano na nią
wpłynąć, jeżeli chodzi o wybór kierunku studiów, ale ona wiedziała czego chce i
nie bała się powiedzieć, że chce być nauczycielką. Pamięta, że panowało wtedy
powiedzenie, że jak ktoś nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, to zastawał
nauczycielem. Nawet osoby starsze rzucały zaklęcia: ”obyś cudze dzieci uczyła”.
Mimo całe zło, ona świetnie odnalazła się na drodze, zwanej życie. Oprócz tego,
że została nauczycielką, skończyła inne kierunki, które otworzyły jej drzwi do
rozwoju i przyczyniły się do spełnienia jej marzenia. Pierwszym kierunkiem była
germanistyka, bo chciała być nauczycielką języka niemieckiego. Nie wyobrażała
sobie, że będzie kimś innym. Słowa: Jeżeli czegoś pragniesz to cały
wszechświat sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu, nabierają mocy. Odkąd
wyjechała to pokochała ten kraj i chciała zostać na zawsze, ale stwierdziła, że
jednak tęskni za przyjaciółmi, których miała w Złotoryi. Krótko po powrocie
więc poszła na germanistykę w Polsce. Pod koniec studiów dostała propozycję
pracy w pobliskiej sali zabaw. Wtedy myślała, że to przypadek, ale dzisiaj wie,
że nie ma w życiu przypadków. Otóż koleżanka otrzymała propozycję tej pracy
jako animator - pierwsza. Jednak szczerze powiedziała, że nie lubi dzieci i ma
na swoje stanowisko kogoś, kto właśnie ukończył studia pedagogiczne. Co ważne,
warunkiem dostania tej pracy było to, że ktoś miał kontakt z dziećmi albo
ukończył specjalizację pedagogiczną…, a że ona, będąc na germanistyce wybrała
specjalizację nauczycielską, a nie biznes i turystykę to poszła na próbę i
została do dziś!!! Początkowo zaczynała jako animator u tej pani, która nadal
jest jej szefem. Później, jak szefowa stworzyła przedszkole, w którym obecnie
pracuje to prowadziła animacje na sali zabaw i dodatkowo uczyła języka
niemieckiego dwa razy w tygodniu. Wtedy zauważano w niej potencjał i
zasugerowano, aby rozwijała się w tym kierunku. Dzięki temu zdecydowała się na
studia Montessori i ukończyła nauczanie przedszkolne i wczesnoszkolne w tym
kierunku. Wówczas dostała pracę już nie jako animator tylko nauczyciel –
wychowawca. Po czterech latach okazało się, że założycielka przedszkola,
wylatuje za granicę. Nie chciała zamykać przedszkola, a wiedziała, że jej
nauczycielka chciałaby mieć w przyszłości własne to zaproponowała jej
zarządzanie. Współpraca, jak każda, bywała burzliwa, kolorowa, ale cieszyła się
z powodu zaufania, którym została obdarzona. Tak przejęła funkcję dyrektora!
Opowiadała, że tak naprawdę zaczynając pracę jako animator nie była jeszcze
stricte po studiach tylko przy obronie licencjatu. Wówczas od razu założyła, że
nie będzie robić studiów magisterskich, bo nie czuła takiej potrzeby. Nie
mówiła kategorycznie „nie”, ale na tamtym etapie chciała zakończyć edukację.
Cieszy się, bo nie miała wtedy „papierka”, nie miała doświadczenia, a zauważono
w niej tyle dobrego, taki potencjał i ogromne, stojące przed nią możliwości.
Dzisiaj śmieje się, że gdyby miała napisać biografię to jej tytuł brzmiałby: od
animatora do dyrektora. Jest ogromnie wdzięczna za szansę, którą otrzymała.
Uważa, że w obecnych czasach nie jest to powszechnie spotykane.
Co na to mama? Chyba jest dumna, chociaż
raczej nie prowadziłyśmy nigdy rozmów o emocjach. W domu prawie nigdy nie
słyszałam: kocham cię – wyznała, ale wiedziała, że jest kochana.
Paradoksalnie, dla niej bliskość jest ważna. Lubi mówić ludziom, jak ważni są
dla niej. Codziennie wyznaje swojemu mężowi, że go kocha, mimo że sama nie
słyszy tego codziennie. Mówi to także swoim przyjaciołom. Nie ma w sobie
takiego wstydu, żeby spojrzeć
komuś w oczy i powiedzieć, co czuje. Jest tak spontaniczna i otwarta w
wyrażaniu emocji, że często uważana za niepoważną. Miłość jest ważna.
Przyjaźń jest ważna. To siła naszych czasów! Relacje międzyludzkie!
Tego nie wolno nam zepsuć pod żadnym pozorem! – podsumowała.
W życiu poznała mnóstwo wspaniałych ludzi, choć od
zawsze lepiej dogadywała się z mężczyznami, bo są konkretni. Choć nigdy nie
była zainteresowana wypadami do sklepów, szukaniem godzinami sukienek to ma w
swoim gronie kilka ulubionych czarownic, z którymi może konie kraść. Ona
wiecznie siedziała w bibliotece do późnych godzin. Szkoda, że teraz nie ma to
tyle czasu, ale dla ludzi zawsze ma go wystarczająco, bo jak sama
wyznała: Ludzi musiałam i muszę mieć dookoła siebie. Ja bez ludzi nie
istnieje i bardzo rzadko potrzebuję pobyć sama. W życiu sparzyła się
na nieprawdziwych informacjach, które zostały w jej temacie wyssane z palca.
Mimo to nie straciła wiary w dobrych ludzi. Nigdy jej nie traci. Wie, że ludzie
lubią mówić za plecami. Ona mówi wprost, choć zdarzają się wpadki i czasem daje
się zmanipulować, ale bardzo stara się z tym walczyć. Człowiek całe
życie nad sobą pracuje i nad swoimi emocjami, więc do czterdziestki się ogarnę,
bo do trzydziestki nie zdążyłam – śmieje się. Drugi człowiek jest dla
niej motywacją, cenną lekcją, inspiracją. Tarczą, nierzadko przed nią
samą. Cieszę się, że pomimo tego, jaka bywam czasem trudna w relacji to
mam przy sobie ludzi, którzy mnie kochają. Nawet jak czasem nasze drogi się
rozchodzą to wiem, że gdy zadzwonię w środku nocy z prośbą o pomoc, to ją
otrzymam, choćbyśmy tydzień wcześniej skakali sobie do gardeł… Tacy ludzie to
złoto, diament i szafir.
Siedziałyśmy sobie nad złotoryjskim zalewem i
rozmawiałyśmy którąś godzinę. Wcale nie musiała przekonywać mnie, że piknik w
domu w środku tygodnia nie ma takiej mocy jak piknik na świeżym powietrzu. Tam
zdradziła mi, że ma taką myśl: w życiu chodzi o to, żeby być trochę
niemożliwym. To zdanie, które towarzyszy jej od zawsze. To zdanie, które bardzo
szybko streścił jej mąż: jesteś bardziej niemożliwa niż tylko trochę. Cała ona.
Mistrzyni metafor. Chodząca dobra energia. Cudowna kobieta. Spełniona, bo
spełniająca swoje marzenia, a nie tylko realizująca się zawodowo – Asia
Królikowska – Siembida.
Czego mogę Ci na koniec życzyć? – zapytałam.
Żebym mogła mieć taką córkę, która byłaby tak
zwariowana na punkcie ludzi i świata jak jej mama – bez zastanowienia
odpowiedziała.
Mając w pamięci siebie, kiedy byłaś mała, mając teraz
taką małą dziewczynkę, co byś jej powiedziała?
Nic bym jej nie mówiła. Tylko obserwowała.
Pozwoliłabym jej być sobą od samego początku.
J.
Jagodaaaaa! ❤
OdpowiedzUsuńGratuluję nie tylko kolejnej, wspaniałej historii ale spotkania tak ciepłej i szalonej osoby !
aaaa Bohaterce życzę córeczki, wymarzonej... ❤